czwartek, 30 października 2008

Jak przygotować się na przyjęcie euro?

Rząd przyjął harmonogram wchodzenia Polski do strefy euro zakładający, że przyjęcie wspólnej waluty nastąpi 1 stycznia 2012 roku. W opinii Expandera już dziś należy uwzględnić ten fakt w decyzjach finansowych, dotyczących zarówno oszczędzania, jak i zaciągania kredytów.

„Intencją rządu jest, aby w 2011 roku Polska spełniła nominalne kryteria konwergencji, co będzie świadczyć o osiągnięciu przez naszą gospodarkę dojrzałości niezbędnej do udziału w europejskim obszarze jednowalutowym - czytamy w komunikacie po dzisiejszym posiedzeniu rządu. „Pozwoli to (...) na przyjęcie przez nasz kraj wspólnej waluty europejskiej 1 stycznia 2012 roku". Taki harmonogram jest następstwem procedur związanych z przyjęciem euro.

Jak wygląda procedura wejścia do strefy euro?


Polska składa wniosek o wstąpienie do ERM2. Może w nim przedstawić opinię dotyczącą kursu centralnego. Wysokość tego kursu ostatecznie ustalają jednak ministrowie finansów państw strefy euro i ERM2, EBC i banki centralne państw należących do ERM2. Te same podmioty decydują o szerokości pasma wahań w ERM2. Z Traktatu Akcesyjnego wynika, że w ERM2 powinniśmy być minimum 2 lata przed sporządzaniem przez EBC i Komisję raportów o konwergencji, w których zawarta będzie ocena wypełnienia kryteriów z Maastricht przez Polskę. S tandardowo raporty sporządzane są co 2 lata, ale na wniosek państwa może on powstać wcześniej. Jeżeli Komisja Europejska jest za przyjęciem euro przez Polskę, do raportu o konwergencji dołącza wniosek o wprowadzenie euro. Wniosek opiniuje Rada Europejska (szefowie 27 państw UE) oraz Parlament Europejski. Ostateczną decyzję o tym, czy Polska może wprowadzić euro, kiedy i po jakim kursie podejmuje Rada Ecofin (ministrowie finansów 27 państw członkowskich). W 1998 r. Rada Ecofin podjęła decyzję wprowadzenia euro w 11 państwach UE, nie zgodziła się jednak na przyjęcie euro przez Grecję. Nastąpiło to dopiero 2 lata później. Raczej nie wydaje się prawdopodobne, aby data przyjęcia euro przez Polskę została ustalona na inny dzień niż 1 stycznia. Zmiana waluty w trakcie roku obrotowego byłaby bowiem bardzo skomplikowanym, o ile w ogóle wykonalnym, zadaniem dla przedsiębiorstw z punktu widzenia ksiąg rachunkowych.

Co będzie się działo z naszymi oszczędnościami i kredytami do momentu wejścia do strefy euro i w chwili zamiany waluty ze złotego na euro?


Zacznijmy od wyjaśnienia, czy musimy wchodzić do unii walutowej. Odpowiedź brzmi - tak. Zobowiązaliśmy się do tego, zgadzając się zostać członkiem Unii Europejskiej. Oczywiście, w unii są kraje, które do strefy euro nie należą. Część z nich: Wielka Brytania, Szwecja, Dania dostały od UE zgodę na odłożenie momentu przyjęcia wspólnej waluty. Inne kraje - nowi członkowie UE, w tym Polska - mogą wejść do unii walutowej dopiero wtedy, gdy spełnią warunki określone w tzw. traktacie z Maastricht.

Te warunki to:
- deficyt finansów publicznych (czyli nadwyżka wydatków nad dochodami budżetu państwa, ale też budżetów samorządów i wszelkich agend państwa) nieprzekraczający 3 proc. PKB. W przypadku Polski w ubiegłym roku ten deficyt wyniósł 2,0 proc. PKB;
- dług publiczny (czyli pozostające do spłaty zobowiązania budżetu centralnego oraz samorządów, jak obligacje, pożyczki, itp.) nieprzekraczający 60 proc. PKB. Polska w końcu 2007 r. miała zadłużenie odpowiadające 45,2 proc. PKB;
- wzrost cen nieprzekraczający średniej dla trzech państw UE o najniższej inflacji powiększonej o 1,5 punktu procentowego. Pod uwagę bierze się inflację wyliczaną przez Eurostat - unijne biuro statystyczne w oparciu o jego własną metodologię. Ponadto uwzględnia się tzw. średnioroczną inflację (czyli średnią roczną inflację z ostatnich 12 miesięcy). We wrześniu trzema unijnymi krajami o najniższej inflacji były Holandia (2,1 proc.), Portugalii (2,9 proc.) i Niemcy (3,1 proc.), stąd kryterium inflacyjne wynosiło 4,2 proc. Właśnie taka była średnioroczna inflacja w Polsce;
- długoterminowe stopy procentowe (chodzi o rentowność 10-letnich obligacji rządowych) nieprzekraczające średniej dla trzech krajów o najniższej inflacji, powiększonej o 2 pkt proc. Po ostatnim gwałtownym wzrośnie rentowności polskich obligacji różnica między Polską i krajami o najniższej inflacji wynosi ok. 2,8 pkt. proc. Oceniając wypełnienie kryterium KE i EBC będą jednak patrzeć na poziomy stóp w dłuższym okresie;
- kurs waluty (w naszym wypadku złotego) przez dwa lata musi przechodzić test w tzw. ERM2 - mechanizmie wymyślonym przez Unię Europejską i przygotowującym do przyjęcia euro. Test polega na tym, by waluta kraju, który chce wejść do strefy euro nie osłabiła się wobec euro o więcej niż 2,25 proc., a jednocześnie nie umocniła się o więcej niż 15 proc. od centralnego parytetu, który będzie ustalony wspólnie przez stronę polską (resort finansów i bank centralny) oraz unijną przed wejściem do ERM2. Tego warunku Polska nie miała jeszcze okazji spełniać. UE udowodniła już, że zgadza się na większe umocnienie, pozwalała bowiem na rewaluację, czyli podniesienie kursu parytetowego walut niektórych krajów będących w ERM2, ostatnio Słowacji.

Już sama konieczność spełnienia kryteriów z Maastricht będzie miała konsekwencje dla naszych finansów

Warto zdawać sobie sprawę z tego, że ostatni wymóg - dotyczący kursu sprawia, że w ERM2 raczej nie należy się spodziewać osłabienia złotego (chyba, że inwestorzy przestaną wierzyć, że Polska wejdzie do strefy euro i dokonają ataku spekulacyjnego na złotego, który zostanie zakończony sukcesem i doprowadzi do „wypadnięcia" naszego kraju z unijnego mechanizmu). Należy nastawiać się raczej na jego umocnienie. Będzie to związane m.in. z faktem, że z punktu widzenia inwestorów w miarę zbliżania się momentu wejścia do strefy euro Polska będzie zyskiwać na wiarygodności. Zagraniczni gracze będą coraz chętniej kupować nasze aktywa (przede wszystkim obligacje skarbowe), a żeby to zrobić, będą musieli wymienić swoją walutę na złotego, zwiększając na niego popyt na rynku. Słowacja, która przyjmie euro 1 stycznia 2009 r. była zmuszona podnieść z tego powodu kurs parytetowy korony względem euro.

Zakupy przez zagranicznych inwestorów mogą być tym większe, że Rada Polityki Pieniężnej, by doprowadzić do spełnienia kryterium inflacyjnego, będzie zapewne zmuszona do prowadzenia ostrzejszej polityki (czyli wolniejszego obniżania stóp) niż gdyby perspektywa euro była bardziej oddalona. Jednak, gdy nabierzemy pewności, że Polska zostanie przyjęta przez stronę unijną do strefy euro, stopy procentowe - nawet, jeśli będą relatywnie wysokie - szybko zostaną obniżone. W momencie zamiany złotego na euro nie powinno być już bowiem żadnej różnicy w wysokości stóp (przynajmniej tych krótkoterminowych, od których jest uzależnione oprocentowanie depozytów i kredytów) w Polsce i strefie euro.

W dłuższym terminie niższe oprocentowanie lokat bankowych

Posiadacze depozytów bankowych nie powinni spodziewać się szczególnych zmian ani w czasie dochodzenia przez Polskę do strefy euro, ani już wówczas, gdy nasz kraj stanie się członkiem unii walutowej. Wysokość oprocentowania jest uzależniona od poziomu stóp oficjalnych, ale w większym stopniu na oferowane przez banki stawki oprocentowania ma wpływ sytuacja na rynku bankowym i kapitałowym, czyli poziom konkurencji oraz zapotrzebowanie na finansowanie akcji kredytowej. Warto przy tym zdawać sobie sprawę, że po wejściu Polski do strefy euro nasze banki powinny mieć znacznie większe niż dotychczas możliwości pożyczania pieniędzy od instytucji finansowych w krajach Europy Zachodniej, ponieważ nasz rynek międzybankowy stanie się częścią rynku strefy euro. Trzeba jednak podkreślić, że dziś banki generalnie nie są skłonne do pożyczania sobie pieniędzy. Konsekwencją włączenia naszego rynku międzybankowego do rynku strefy euro może być jednak „uodpornienienie się" krajowych banków na wymagania ich polskich deponentów i pogorszenie atrakcyjności lokat bankowych.

Na oprocentowanie lokat złotowych będą też mieć decyzje Rady Polityki Pieniężnej, która będzie mieć dodatkowo na uwadze to, aby inflacja mieściła się poniżej kryterium z Maastricht. Rozpoczynając oczekiwany cykl obniżek stóp procentowych RPP będzie zmuszona działać ostrożniej niż w przypadku, gdyby Polska nie wchodziła do strefy euro. Jeszcze przed wejściem Polski do strefy euro (możliwe, że tuż przed „godziną zero", ale też niewykluczone, że na miesiące wcześniej) stopy procentowe w Polsce powinny obniżyć się do poziomu obowiązującego w strefie euro. To oznacza, że oprocentowanie depozytów w złotych powinno osiągnąć wówczas poziom zbliżony do stawek, jakie nasze banki będą proponować w tym momencie za lokaty w euro. Obecnie główna stopa NBP wynosi 6 proc., a Europejskiego Banku Centralnego 3,75 proc.

Oczekiwanie na obniżkę stóp procentowych to z kolei argument za rozpoczęciem inwestycji w obligacje skarbowe bezpośrednio lub poprzez fundusze. Można spodziewać się, że po tym, jak rentowność polskich obligacji 5-letnich osiągnęła w ostatnich dniach poziom 7,6 proc., trend wzrostowy ulegnie zmianie. Wysokość odsetek płaconych przez banki za lokaty walutowe zależy w głównej mierze od poziomu stóp procentowych (oficjalnych i rynkowych) obowiązujących w kraju, w którego walucie założony jest depozyt. Każdy z przypadków należy rozpatrywać osobno. W Polsce najpopularniejszymi walutami lokat są amerykański dolar, euro (które ponad 10 lat temu zastąpiło markę niemiecką), a ostatnio - dzięki masowym wyjazdom Polaków na Wyspy Brytyjskie - również funt.

To, jak bardzo opłacalny (lub nie) okaże się depozyt w walucie obcej, zazwyczaj w znacznie większym stopniu niż od jego oprocentowania zależy od tego, jak zachowuje się waluta lokaty w stosunku do złotego. Tymczasem w okresie poprzedzającym wejście Polski do strefy euro należy spodziewać się umocnienia złotego. Powstaje jednak pytanie, jak nisko w dół kurs złotego zostanie sprowadzony na obecnej fali spadkowej, zanim zacznie się ponownie umacniać. Dziś można przewidywać, że kurs euro/zloty tuż przed wejściem do strefy euro będzie niższy niż obecnie, ale nie znacząco niższy. Wydaje się, że posiadacze lokat walutowych powinni jeszcze zyskać na osłabieniu złotego, ale później korzystniejsze będzie oszczędzanie w złotych. Czy możliwa jest odwrotna sytuacja - że złoty w okresie pobytu w ERM2 straci na wartości i posiadacz depozytu walutowego zarobi więcej niż tylko na odsetkach? Wtedy, gdy złoty będzie przebywał w mechanizmie kursowym ERM2, może oczywiście dojść do próby spekulacji na spadek wartości naszej waluty. Nie potwierdzają tego jednak doświadczenia krajów, które w ostatnich latach wchodziły do strefy euro - takich ataków nie było. Warto też pamiętać o tym, że banki centralne krajów chcących wejść do strefy euro nie mogą pozwolić na spadek wartości swojej waluty o więcej niż 2,25 proc. w stosunku do kursu parytetowego (w przypadku złotego, gdyby parytet do euro wynosił 3,50 zł, najniższy możliwy kurs wynosiłby 3,5789 zł w stosunku do euro). Warto posłużyć się przykładem Słowacji, która przyjmuje euro 1 stycznia przyszłego roku. W ostatnich tygodniach, gdy złoty i inne waluty państw naszego regionu mocno traciły na wartości, słowacka korona zachowywała się stabilnie.

Co stanie się po naszym wejściu do strefy euro? Ci, którzy wcześniej będą mieli lokaty w złotych, automatycznie staną się posiadaczami depozytów eurowych. Zmiana nie będzie wymagała od nich wizyty w banku ani składania żadnej dyspozycji choćby przez telefon. Z punktu widzenia posiadaczy lokat w walutach obcych nie zmieni się zupełnie nic. Depozyt w dolarach nadal będzie depozytem w dolarach. Podobnie z lokatą w euro z tym, że od momentu wejścia Polski do strefy euro o takiej lokacie nie będzie się już mówić jako o walutowej.

Dla kredytobiorców kluczowe zmiany kursowe

Osoby dziś zaciągające kredyt mogą zarobić lub stracić w okresie dochodzenia Polski do strefy euro, głównie w zależności od tego, jaką walutę kredytu wybiorą. Biorąc pod uwagę obecną tendencję spadkową złotego można oczekiwać, że raty kredytów walutowych nadal będą rosły, a następnie, w miarę zbliżania się terminu wejścia do strefy euro zaczną ponownie maleć. W efekcie przed styczniem 2012 r., mogłyby być nieco niższe niż obecnie. Dla kredytu na 300 tys. zł zaciąganego dziś na 30 lat (25 proc. wkładu własnego), rata w przypadku kredytu w złotych wynosi 2222 zł, a w przypadku kredytu we frankach 1726 zł. Do tego, aby raty te zrównały się konieczny jest wzrost kursu CHF/PLN do ok. 3,39.

Oprocentowania kredytów we frankach powinno pozostać niższe niż dla kredytów w złotych, aczkolwiek w przypadku tych drugich należy oczekiwać spadku wysokości raty w wyniku obniżek stóp procentowych w Polsce. Dodatkowo można zakładać, że w miarę uspokajania obecnych napięć na rynku finansowym, banki będą też skłonne obniżać marże kredytowe. Kredytobiorcy wybierający kredyt walutowy muszą pamiętać, że cały czas będą narażeni na ryzyko kursowe. Chociaż złoty będzie się wahał w określonym przedziale, to ryzyko teoretycznie może być nawet większe niż obecnie, gdy kurs naszej waluty jest wolny. Dlaczego? Gdyby zdarzyło się, że złoty wypadnie z pasma wahań w mechanizmie ERM2, inwestorzy stracą zaufanie do naszego kraju i wówczas możemy mieć do czynienia z bardzo dużym spadkiem notowań naszej waluty.

Stabilny frank

Pamiętajmy, że kredyty dewizowe mogą być faktycznie zaciągane w różnych walutach. Najprostszy jest przypadek pożyczki w euro. Tu bowiem różnica w stopach procentowych nawet jeśli początkowo się powiększy, to potem będzie się zacierać. Kurs złotego powinien zaś zmierzać w stronę parytetu ustalonego przez władze nasze i UE (chyba, że dojdzie do jego rewaluacji, ale na tym kredytobiorcy będą zyskiwać).

Bardziej skomplikowana jest sytuacja osób zaciągających kredyty we frankach szwajcarskich czy jenach. W tych wypadkach najwięcej będzie zależało od tego, jak te waluty będą zachowywać się w stosunku do euro. W przypadku jena zmienność jest duża. W latach 1999-2008 (dane do lipca br.) średnia miesięczna zmiana kursu japońskiej waluty w stosunku do euro wynosiła 2,3 proc. (złoty w tym czasie tracił bądź zyskiwał wobec euro średnio 2,1 proc. miesięcznie). Natomiast wahania franka szwajcarskiego wobec euro to przeciętnie niespełna 1 proc. Jednocześnie przez niemal dziesięć lat (czyli blisko 2,5 tysiąca dni) od startu strefy euro miesięczna zmiana kursu franka do euro tylko 670 razy przekroczyła 1 proc. Tylko - bo w przypadku jena do euro poziom jednoprocentowej zmiany w ciągu miesiąca był przekroczony 1770 razy, a w przypadku kursu złotego wobec euro - 1800 razy. Wnioski? Jeśli mamy wybierać między frankiem a jenem, mniej nieprzespanych nocy będzie nas kosztował ten pierwszy (oczywiście, o ile jego kurs będzie się zachowywał podobnie do tego, co miało miejsce w ostatnich dziesięciu latach).

Zamiana kredytu po 1 stycznia

Co stanie się z kredytami w momencie wejścia Polski do unii walutowej? Jeśli będziemy w tym momencie posiadaczami pożyczki w euro nie odczujemy żadnej zmiany, a jedynie ustalony zostanie poziom naszego zobowiązania w odniesieniu do np. naszych zarobków. Jeśli kredyt będzie denominowany we frankach szwajcarskich bądź w jenach, nadal będziemy spłacać kredyt walutowy, tyle że przewalutowanie comiesięcznych rat nie będzie się odbywało na linii, powiedzmy, złoty-frank, a euro-frank.

Problemy z zaokrągleniem

Chwila wejścia Polski do strefy euro i zamiany złotego na unijny pieniądz będzie miała jednak konsekwencje daleko wykraczające poza deponentów i kredytobiorców. Najważniejszą kwestią jest to, czy po wejściu Polski do strefy euro należy obawiać się wzrostu cen, czy też nie. Źródłem wzrostu cen miałyby być zaokrąglenia cen przy przeliczaniu ich ze złotych na euro. Analizy ekonomistów (również niedawne prace prowadzone w Narodowym Banku Polskim) wskazują, że ten efekt raczej nie będzie duży. Inna sprawa, że będzie dotykał przede wszystkim cen tych towarów, które kupujemy najczęściej (jak żywność). Dlatego „inflacja odczuwana" przez konsumentów może być wyższa niż faktyczny wzrost poziomu cen.

Zastąpienie w naszych portfelach złotego przez euro będzie rodziło jeszcze inne problemy w codziennym życiu Polaków. Na przykład, jaka powinna być wysokość napiwku w barze albo restauracji. Albo - co wrzucić „na tacę" podczas niedzielnej mszy. Czy to tylko wymyślony problem? Ci, którzy dziś dają księdzu 10 zł po wejściu do strefy euro powinni dać niespełna 2,7 euro (przy założeniu, że kurs zamiany euro na złotego byłby na poziomie 3,72). Problem w tym, że takiej monety nie ma. Do wyboru będzie 2 euro albo 5 euro jako jedna moneta, lub 3 euro jako dwie monety. Każda parafia może więc co niedzieli „tracić" 25 proc. dotychczasowych wpływów albo też powiększyć je np. o 85%. Na rozstrzygnięcie tej kwestii mamy jednak jeszcze ponad trzy lata.

Zespół Analiz Expandera

Wskaźniki parkietu - w rocznicę maksimów

Dokładnie rok temu, bo 29 października 2007 r., wskaźnik największych i najbardziej płynnych spółek na warszawskim parkiecie ustanowił najwyższy poziom w historii docierając do 3940,53 pkt. Biorąc pod uwagę dzisiejsze dzienne maksimum na poziomie 1739,02 pkt, wychodzi na to, że w ciągu 12 miesięcy indeks WIG20 zniżkował, aż o 56 proc. Choć z tej prostej arytmetyki wyraźnie widać, że dobrze nie jest, to niezaprzeczalnym faktem jest także to, że w pierwszej połowie tego tygodnia nastroje wśród giełdowych inwestorów nie tylko w Polsce, ale i na całym świecie uległy wyraźnej poprawie. W poniedziałek indeks WIG20 wzrósł o 0,93 proc., wczoraj poszedł w górę o 3,51 proc., a dziś o godz. 12:45 zyskiwał na wartości, aż 6,35 proc. (1728,45 pkt).

Na światowym rynku akcji we wtorek indeks MSCI World zyskał na wartości 6,97 proc., w tym region Azji i Pacyfiku wzrósł 3,41 proc., Europa poszła w górę o 2,26 proc., a w Stanach Zjednoczonych główne indeksy skoczyły o ponad 10 proc. W tym ostatnim przypadku zwyżka DJIA o 10,88 proc. była drugą z największych w historii. Z kolei dziś indeks MSCI Asia Pacific dzień zakończył się wzrostem o 3,4 proc., na Starym Kontynencie o godz. 12:45 indeks DJ Stoxx 600 zyskiwał 5,30 proc., a w tym samym czasie kontrakty terminowe na amerykański indeks S&P500 znajdował się na „tylko" 0,74 proc. plusie, ale akurat to po wczorajszych gigantycznych zwyżkach (+10,79 proc.) nie powinno dziwić.

Na globalnym rynku towarowym wczoraj indeks Reuters/Jefferies CRB wzrósł o 0,32 proc., przy 2,96 proc. zwyżce (do 1,8585 USD/funt) grudniowych kontraktów terminowych na miedź na Comexie oraz 0,78 proc. spadku (do 62,73 USD/bar.) analogicznych futuresów na ropę na Nymexie. Dziś o godz. 12:45 te same kontrakty zyskiwały odpowiednio: 4,28 proc. (1,9380 USD/funt) oraz 4,81 proc. (65,75 USD/bar.).

Odpowiedź na pytanie o to dlaczego globalni inwestorzy kupują akcje na hura akurat teraz, jest zarazem bardzo proste, jak i niezwykle skomplikowane. Zdaniem większości analityków i ekonomistów na przestrzeni ostatnich dwóch dni rynki akcyjne (a pośrednio także towarowe) ciągną w górę przede wszystkim dwa czynniki. Pierwszym z nich jest najniższa od wielu, wielu lat wycena giełdowych spółek, a drugim oczekiwanie na obniżki poziomu stóp procentowych ze strony największych banków centralnych. Poluzowanie polityki monetarnej przynajmniej teoretycznie powinno dać kolejny wzrostowy impuls słabnącej światowej gospodarce, a dodatkowo zwiększyć premię za ryzyko, czyli spowodować to, że inwestowanie w bardziej ryzykowne aktywa (np. akcje, towary, ale też waluty) będzie coraz bardziej opłacalne niż lokowanie środków w bezpiecznych aktywach (przede wszystkim obligacje rządowe). W obecnej chwili wszystko wskazuje na to, że na kończącym się dziś dwudniowym posiedzeniu (decyzja o godz. 19:15 czasu polskiego) Federalny Komitet Otwartego Rynku zdecyduje się na agresywną obniżkę poziomu stóp procentowych za oceanem. Biorąc pod uwagę zarówno ankiety agencji informacyjnych, jak i zachowanie kontraktów terminowych najbardziej, a w zasadzie w 100 proc., oczekiwane jest obniżenie poziomu stóp procentowych w USA o 50 pkt bazowych do poziomu 1,00 proc. najniższego od czerwca 2004 r. Dodatkowo rynek terminowy w pewnym stopniu wycenia także prawdopodobieństwo „cięcia" o 75 pkt bazowych, a pojedyncze głosy zagranicznych instytucji finansowych i analityków mówią nawet o 100 pkt obniżce. W tym ostatnim przypadku możliwe zejście ze stopami w USA do poziomu 0,5 proc. należy traktować jednak na zasadzie czystego science fiction. Pytanie o to, o ile Fed obniży dziś stopy, czy o 50, czy 75 pkt bazowych, a może tylko o 25 pkt - bo takie opinie też się pojawiają, pozostaje więc otwarte. Fed zapewne już wie, jak wyglądał wzrost gospodarczy w USA w III kwartale, a rynek dowie się o tym dopiero w czwartek po południu. Prognozy jak na razie wskazują na to, że PKB w ujęciu rocznym spadł w okresie lipiec-wrzesień o 0,5 proc. po 2,8 proc. wzroście w II kwartale. Dodatkowo w ostatnim czasie wyraźnie wzrosło też prawdopodobieństwo kolejnej obniżki stóp procentowych w Eurolandzie - mówił o tym szef ECB, a dziś pojawiły się informacje (a bardziej spekulacje) wskazujące na to, że koszt pieniądza może obniżyć także Bank Japonii. Co więcej dziś bank centralny Chin obniżył poziom stóp procentowych po raz trzeci na przestrzeni ostatnich dwóch miesięcy - główna stopa spadła do 6,66 proc. z 6,93 proc. Do tych dwóch czynników dochodzi także jeszcze jeden, a związany z tym, że dotychczasowe działania zarówno rządów, jak i banków centralnych, mające na celu zmniejszenie napięcia na rynkach finansowych pożądany efekt - stawki na rynku pieniężnym idą w dół. Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że wszystkie czynniki o których mowa powyżej, czyli niskie wyceny spółek, oczekiwania na cięcia stóp w światowej gospodarce (no może poza Japonią, bo to jednak pewnego rodzaju nowość) oraz zmniejszenie klinczu na rynku finansowym, nie pojawiły się na nagle, ale funkcjonują już od dłuższego czasu. To, że inwestorzy akurat od wczoraj wykorzystują je wszystkie jako wsparcie do decyzji zakupowych, świadczy dobitnie o tym, że gra na światowych giełdach nadal przebiega nie pod dyktando fundamentów, ale emocji.

Na polskim rynku finansowym od początku tygodnia dobrze radzą sobie jednak nie tylko akcje na GPW, ale także nasza waluta. Kurs USD/PLN zniżkował dziś nawet do 2,8145, a kurs EUR/PLN spadł do 3,6060. Warto przypomnieć, że jeszcze w samej końcówce ubiegłego tygodnia obie pary walutowe znajdowały się na najwyższych poziomach od września 2006 r. sięgając odpowiednio: 3,1559 i 3,9463. W środę o godz. 12:45 cena dolara wynosiła 2,8203 (-4,53 proc.), a cena euro była równa 3,6116 (-2,01 proc.). W momencie sporządzania tego komentarza wynik kończącego się dziś dwudniowego posiedzenia Rady Polityki Pieniężnej nie był znany, ale mało, a praktycznie nic, nie wskazywało na to, aby miał być on zaskakujący, tzn. aby dotychczasowy poziom stóp procentowych w Polsce miał ulec zmianie - obecnie wynosi on 6,00 proc.

Marek Nienałtowski / Główny Analityk Rynków Finansowych

czwartek, 23 października 2008

System PekaoFIRMA24

Ponad 90 000 klientów korzysta z bankowości elektronicznej PekaoFIRMA24 - systemu bankowości internetowej Banku Pekao SA dedykowanego dla segmentu małych i średnich firm.

System PekaoFIRMA24 został udostępniony klientom w czerwcu 2008 r. Jest to unikalna na rynku polskim usługa bankowości internetowej zbudowana z myślą o klientach z segmentu małych i średnich firm. Ponad 120 000 użytkowników realizuje dziennie ponad 68 tysięcy transakcji. Logowanie do systemu PekaoFIRMA24 oddzielono od rachunku indywidualnego, zastosowano mechanizmy zapewniające najwyższy standard bezpieczeństwa zarówno podczas logowania, jak i autoryzowania transakcji.

„Klienci z segmentu małych i średnich firm wymagają coraz bardziej zaawansowanych technologicznie narzędzi do zarządzania finansami firmowymi. System PekaoFIRMA24 to odpowiedź Banku Pekao SA na specyficzne potrzeby tej grupy Klientów. Cieszymy się bardzo, że liczba firm aktywnie korzystających z PekaoFIRMA24 wzrasta. Systematyczny rozwój i wdrażane modyfikacje w PekaoFIRMA24 znajdują uznanie wśród naszych klientów z segmentu małych i średnich firm – powiedział Bartłomiej Nocoń, dyrektor Departamentu Bankowości Elektronicznej w Pionie Bankowości Indywidualnej i Biznesowej Banku Pekao SA.

Klienci PekaoFIRMA24 realizują nie tylko zlecenia standardowe, takie jak przelewy krajowe i zagraniczne, ale korzystają także z bardziej zaawansowanych funkcjonalności wyróżniających system na rynku. Są to np. import i eksport plików, możliwość generowania skomplikowanych raportów finansowych wg potrzeb firmy, autodealing, czyli zlecanie przelewów zagranicznych z preferencyjnym kursem walutowym. Korzystają także z funkcji umożliwiających wielostopniową akceptację zleceń przez kilka osób łącznie.

Potwierdzeniem tego, że PekaoFIRMA24 spełnia najwyższe standardy rynkowe jest tytuł – Europrodukt 2008 otrzymany w październiku br, zaledwie kilka miesięcy od uruchomienia systemu.

Potencjał rozwoju usług bankowości internetowej w Polsce jest ogromny. Według danych Związku Banków Polskich obecnie w Polsce z bankowości elektronicznej korzysta tylko 6,1 mln osób, podczas gdy dostęp do rachunku przez Internet posiada 11 mln klientów banków. Do roku 2010 liczba aktywnych użytkowników ma wzrosnąć do ok. 10 mln.

Polityka Banków w kryzysie

Część banków oblała egzamin z fair play

Zaostrzając warunki udzielania kredytów mieszkaniowych część banków zastosowało nowe zasady, czyli wyższe marże i wyższy wymagany wkład własny, wobec klientów, którzy byli już w procesie aplikacyjnym - wynika z analizy Expandera. W krańcowym przypadku nowe zasady zostały zastosowane nawet wobec klientów, którzy otrzymali wcześniej decyzję kredytową, co może oznaczać wymierną stratę.

Zaostrzenie warunków udzielania kredytów hipotecznych okazało się prawdziwym egzaminem dla banków w zakresie fair play. Expander przeanalizował, w jaki sposób banki dokonały zmian w ofercie kredytowej, zarówno w zakresie wysokości marż, jak i wymaganego wkładu własnego. Wnioski są następujące: większość banków wprowadziła zmiany w sposób niebudzący zastrzeżeń, są jednak takie, które zachowały się skandalicznie.

Analizując politykę banków w zakresie zaostrzania warunków dla kredytów mieszkaniowych, można podzielić banki na cztery grupy. Pierwsza to podmioty, które wprowadziły nowe stawki marż czy wymogi dotyczące zdolności kredytowej oraz wkładu własnego wobec wszystkich klientów, tzn. zarówno nowych, jak i tych, których byli w już w procesie aplikacyjnym, a nawet otrzymali pozytywne decyzje kredytowe. Takie działania mogą być przyczyną wymiernych strat poniesionych przez klientów. Dotyczy to osób, które dokonały wpłat zadatku na mieszkanie, a później w dniu, w którym umowa kredytowa miała być podpisana, dowiedziały się, że decyzja banku została anulowana. Na drugim biegunie mamy banki, które nie dość, że nie zmieniły zasad klientom, których wnioski zostały już zarejestrowane, to jeszcze dały nowym czas na złożenie wniosków na starych zasadach. Kolejna grupa to banki, które zmieniły warunki od zaraz, ale tylko dla nowych klientów. Ostatnia grupa to banki, które co prawda zmieniły zasady klientom będącym już w procesie aplikacyjnym, ale potraktowały ich w sposób ulgowy względem nowych klientów.

Do pierwszej grupy możemy zaliczyć Bank Millennium. Pierwsze decyzje banku dotyczące zaostrzenia warunków udzielania kredytów zakładały co prawda utrzymanie starych zasad dla wniosków kredytowych już procedowanych, jednak zgodnie z ostatnia decyzją banku, z 13 października, nowe zasady obowiązują wszystkich klientów, którzy nie podpisali jeszcze umowy kredytowej. Chodzi o podwyższenie obowiązkowego wkładu własnego do 35% dla kredytów walutowych i 20% dla złotowych, podwyżki marż, a także skrócenie okresu kredytowania do 35 lat.

Nieco lepiej do klientów podszedł Bank Nordea, który też początkowo próbował honorować wnioski już procedowane, ale ostatecznie zmienił zasady w trakcie gry. Przewaga Nordei w stosunku do Millennium polega jednak na tym, że ten pierwszy zastosował stare zasady wobec klientów, którzy co prawda nie podpisali jeszcze umowy kredowej, ale otrzymali już decyzję kredytową. Zmiany to podniesienie obowiązkowego wkładu własnego do 10% oraz podwyżka marż.

Część banków zdecydowała się co prawda zmienić warunki klientom będącym już w procesie aplikacyjnym, ale potraktowała ich ulgowo względem nowych. Polbank podzielił klientów, którzy już złożyli wniosek kredytowy na trzy grupy: takich, którzy otrzymali decyzję ostateczną, takich, którzy otrzymali decyzję wstępną oraz takich, którzy nie otrzymali jeszcze żadnej decyzji. Względem pierwszej grupy bank utrzymał dotychczasowe warunki zarówno jeśli chodzi o sposób liczenia zdolności kredytowej, jak i wysokość marż. Wobec drugiej grupy bank utrzymał zasady dotyczące wyliczania kwoty kredytu, ale zmienił warunki cenowe, natomiast wobec trzeciej grupy przyjął nowe warunki zarówno cenowe, jak i dotyczące kwoty kredytu.

Nieco inaczej postąpiły mBank i Multi Bank. Można ująć to w sposób następujący: podwyżki dla klientów będących w procesie aplikacyjnym były mniejsze niż dla nowych klientów. Przy pierwszej podwyżce marż zastosowano jednak zasadę, że dla klientów mających już decyzję, warunki kredytu zostały utrzymane. Druga podwyżka marż objęła tylko nowych klientów.

Kolejna grupa to banki, które nie zmieniły zasad dla klientów będących już w procesie aplikacyjnym. Tak postąpiły m.in. ING Bank Śląski, PKO BP czy Reiffesien Bank. Jeszcze większy ukłon w stronę klienta zrobiły Kredyt Bank i GE Money Bank. Nie tylko nie zmieniły zasad wobec klientów, którzy już złożyli wnioski, ale dodatkowo zastosowały okresy przejściowe dla nowych klientów, dając im czas na złożenie wniosku na starych zasadach. W GE okres przejściowy jest najdłuższy.

Expander nie kwestionuje konieczności zaostrzania warunków udzielania kredytów hipotecznych, gdyż wynika to z sytuacji na rynku. Podejmując decyzje o zaostrzeniu kryteriów banki wykazały się jednak krańcowo różną troską o interes klienta. Można oczekiwać, że nie pozostanie to bez wpływu na przyszłe decyzje klientów. Nadszarpnięte zaufanie nie tak łatwo odbudować.

Katarzyna Siwek, Jarosław Sadowski / Expander

Ceny wynajmu mieszkań?

Kryzys finansowy z impetem uderzył w rynek nieruchomości. W tym momencie zasadne wydaje się pytanie nie o to, „czy” - ale „jak bardzo” spadną ceny mieszkań. Paradoksalnie – problemy z uzyskaniem kredytu mogą być dobrą informacją dla wynajmujących mieszkania. Może się bowiem okazać, że teraz ceny lokali pod wynajem spadną, co jeszcze bardziej pogłębi i wydłuży okres spadku cen nieruchomości.

W powszechnej opinii brak popytu na mieszkania wynikający z wymogu posiadania wkładu własnego i usztywnienia procedur kredytowych powinien doprowadzić do wzrostu cen za wynajem. Osoby, których nie stać na kredyt, muszą gdzieś mieszkać, więc wynajem jest w ich przypadku jedyną alternatywą.
Większy popyt przy niskiej podaży - zgodnie z regułami ekonomii - powinien zatem prowadzić do wzrostu cen. Zasada ta jest oczywiście poprawna, co widać zresztą po bardzo wysokich obecnie cenach najmu. Pamiętajmy jednak, że spadek cen nieruchomości doprowadzi do dużego wzrostu podaży wolnych mieszkań, a co za tym idzie, do spadku cen za wynajem. Zadziała prawo popytu i podaży.

Wzrost cen wynajmu występuje zawsze równolegle do wzrostu cen nieruchomości. Choć nie ma on aż tak gwałtownego charakteru, to jednak w okresie boomu gospodarczego jest czymś normalnym, czego dowodzą doświadczenia wielu innych krajów. Jest to naturalna konsekwencja – z rynku znika część mieszkań pod wynajem, swoje robi optymizm wynikający z wzrostu gospodarczego, wyższych zarobków, etc. Na samodzielne mieszkanie decydują się osoby, które w niekorzystnej sytuacji rynkowej zmuszone są mieszkać z rodziną, czy w gorszych, odleglejszych lokalizacjach. Kryzys na rynku kredytowym, połączony z gorszą koniunkturą sprawia, że poza cenami nieruchomości, spadają też ceny za wynajem. To efekt powrotu na rynek znacznej części mieszkań, na które nie znajdzie się kupiec.

Stabilność cen wywoławczych za mieszkania jest dla wielu osób argumentem przemawiającym za opinią, że na polskim rynku nieruchomości mamy stabilność i rynek kupującego. Jest to jednak tylko wrażenie. To efekt niedostosowania oczekiwań sprzedających do możliwości finansowych kupujących. Do niedawna mogli oni sprostać wygórowanym cenom, bo banki lekką ręką przyznawały kredyty na 100 i więcej procent nieruchomości. Obecnie faktyczny popyt został drastycznie ograniczony, co zresztą widać po bardzo małej liczbie przyznawanych w ostatnich tygodniach kredytów. W takiej sytuacji, jeśli komuś zależy na szybkiej sprzedaży lokalu, musi obniżyć cenę o 20-30 procent. W innym przypadku będzie musiał czekać ze sprzedażą kolejne tygodnie i miesiące, do tego bez gwarancji, że sytuacja się poprawi. Rozsądnie myślący inwestor, który ma mieszkanie na sprzedaż i nie musi się spieszyć ze finalizacją transakcji, może łatwo obliczyć, że jeśli warunkiem doprowadzenia do transakcji jest duża obniżka ceny, to znacznie lepszym rozwiązaniem może być dla niego wstrzymanie się na jakiś czas ze sprzedażą.

Przykładowo, jeśli mieszkanie kosztowało niedawno 500 tysięcy złotych, a obniżka, która pozwoli je sprzedać ma wynieść 10%, to nasz właściciel musi się pogodzić z „utratą“ 50 tysięcy złotych. To dużo – bo jest to kwota pozwalająca chociażby na kupno nowego auta lub opłacenie czynszu w sprzedawanym mieszkaniu przez ponad 8 lat! Jasne jest zatem, że sprzedający tak niechętnie godzą się na jakąkolwiek obniżkę i wolą poczekać, by sprzedać po „swojej” cenie, niż ponosić tak dużą, chociaż wirtualną „stratę”. Dotyczy to zarówno właścicieli nowych, dopiero co wybudowanych nieruchomości, jak również starych klitek w 30 letnich mrówkowcach. Każdy woli przeczekać. To odpowiedź, dlaczego oficjalnie podawane ceny nieruchomości tak wolną spadają, a ceny transakcyjne są często niższe o 10 czy 20 procent.

Problem w tym, że nie wszyscy mogą czekać. Niektórzy muszą z różnych powodów szybko doprowadzić do transakcji. Są to na przykład deweloperzy, którzy pozostali z niesprzedanymi mieszkaniami, za które muszą płacić odsetki od kredytów, a także chociażby osoby, które dostały mieszkanie w spadku lub kupiły je kilka lat temu. Po obecnych wzrostach, opuszczenie ceny nawet o kilkanaście-kilkadziesiąt procent sprawia, że tacy właściciele i tak zarobią ogromne kwoty, nie do uzyskania na giełdzie czy bankowej lokacie. To z kolei działa na cały rynek nieruchomości, gdzie ceny kształtowane są przez ostatnie transakcje, a nie przez wyobrażenia sprzedających o cenach. Ci ostatni potrzebują nawet kilku lat okresu dostosowawczego, żeby zrezygnować ze swoich cenowych aspiracji. Po tym czasie, ze względu na inflację, te same 8 tysięcy za metr będzie warte już znacznie mniej. A jak można poradzić sobie z utratą wartości nieruchomości, a do tego uniknąć sytuacji ponoszenia kosztów utrzymywania mieszkania, na które nie można znaleźć kupca? To proste – wynajmując je.

Zła sytuacja na rynku kredytów hipotecznych w dość szybkim czasie sprawi, że na rynku wynajmu pojawi się duża liczba mieszkań przeznaczonych tej pory na sprzedaż. Właścicielom nie opłacało się wynajmować ich wcześniej z kilku przyczyn: przede wszystkim dlatego, że wynajem wbrew pozorom jest na co dzień dość kłopotliwy. Wymaga płacenia podatków, przeprowadzania remontów, etc. W ostatnich kilkudziesięciu miesiącach, zamiast oddawać mieszkanie w wynajem, łatwiej było je po prostu trzymać puste i patrzeć, jak z dnia na dzień rośnie jego wartość. W odpowiednim momencie taka nieruchomość mogła być szybko sprzedana, co nie byłoby możliwe w przypadku mieszkania z najemcami. Nie oszukujmy się – do tej pory większość kupujących to inwestorzy krótkoterminowi. Widać to zresztą po masie ogłoszeń mieszkań na sprzedaż w standardzie deweloperskim. W momencie, kiedy ceny pójdą w dół, jedynym sposobem na przeczekanie tego okresu będzie wynajem. Tak postąpią również ci, którzy kupili mieszkania drożej, niż wynosi obecnie ich realna cena. W tym przypadku zmniejszy się po prostu miesięczna strata notowana na takiej „inwestycji”.

Pojawienie się większej liczby mieszkań pod wynajem doprowadzi do spadku jego kosztów. Co więcej, wpłynie nie tylko na dalszą obniżkę cen nieruchomości, ale także na wydłużenie okresu, w którym mieszkania będą taniały. Dlaczego? Wynajem stanie się po prostu znacznie tańszy niż kredyt na mieszkanie. W kolejnym okresie, nawet jeśli cena wynajmu wyrówna się pod względem wysokości rat, to na przeszkodzie wobec zakupu własnego mieszkania na kredyt będzie stawał chociażby wymagany wkład własny i zdolność kredytowa. W średnim okresie może to doprowadzić do pojawienia się na naszym rynku zupełnie nowej kategorii mieszkań – budowanych od razu z zamiarem długoterminowego wynajmu.

Obecnie nie ma żadnych możliwości, żeby wróciły czasy tanich i łatwo dostępnych kredytów. Rynek nieruchomości zmienia się na naszych oczach - obecna zmiana ma zupełnie inny charakter niż dotychczasowe. Pociągnie to za sobą również zmiany na rynku deweloperów, doradców finansowych, pośredników, czy w końcu - wielu firm związanych z rynkiem mieszkaniowym. Część z nich upadnie, inne zaś przystosują się do nowej sytuacji. Jasne jest bowiem, że przy wymaganym do kredytowania wkładzie własnym, klient nierzadko będzie musiał na niego oszczędzać przez kilka lat, a każdy dodatkowy koszt – chociażby związany z opłatami na agencję nieruchomości, będzie próbował w takiej sytuacji zminimalizować. Znacząco niższy dopływ chętnych na nowe mieszkania szybko doprowadzi zaś do obniżki cen nieruchomości, a w późniejszych latach do pojawienia się budownictwa czynszowego i znacząco niższej dynamiki wzrostu cen nieruchomości. Można zatem powiedzieć, że sytuacja wróci do normy obserwowanej kilka-kilkanaście lat temu na Zachodzie. Przeciętny Polak powinien się z tego cieszyć. Tańszy, długoletni wynajem mieszkania nie będzie się specjalnie różnił od „wynajmowania” mieszkania od banku, przez kolejnych 40-50 lat. W ostatecznym rozrachunku dostęp do mieszkań będzie bowiem znacznie większy niż obecnie.

Michał Macierzyński, analityk Bankier.pl

piątek, 17 października 2008

Bezpieczeństwo w bankach internetowych

Polacy coraz chętniej obsługują swoje rachunki przez internet. Jednak zdecydowana większość z nas nadal ma poważne obawy dotyczące korzystania z usług bankowości elektronicznej. Tymczasem poziom bezpieczeństwa polskich e-banków jest bardzo wysoki, a najsłabsze ogniowo w łańcuchu zabezpieczeń stanowi niestety klient.

Bankowość internetowa to już niemal standard w ofercie naszych banków. Każda licząca się instytucja zaoferowała już swoim klientom możliwość obsługi konta bankowego przez internet, a z każdym miesiącem przybywa osób korzystających z tego kanału dostępu. Dotyczy to zarówno nowych klientów banków, jak również „tradycjonalistów”, którzy dotychczas obsługiwali rachunek w placówkach bankowych. Ich wszystkich kusi wygoda, dostęp do rachunku 24 godziny na dobę i zdecydowanie niższe ceny poszczególnych usług.

Gwarancje Funduszu

Bankowość internetową oferują banki stricte internetowe, określane niekiedy mianem banków „wirtualnych”, jak również banki tradycyjne, w tym również spółdzielcze i niektóre SKOK-i. Najbardziej nieufnie klienci traktują właśnie banki „wirtualne”. Najczęściej podnoszonym argumentem jest owa „wirtualność”, pojmowana jako bank na niby. Tymczasem należy pamiętać, że za każdą instytucją „wirtualną” stoją potężne grupy finansowe. Inteligo należy do PKO Banku Polskiego, mBank jest marką BRE Banku, a Volkswagen Bank direct czy Toyota Bank Polska należą do największych koncernów samochodowych.

Nie ma więc żadnego ryzyka związanego z tym, że bank nagle zniknie z rynku a pieniądze przepadną. Należy pamiętać, że oszczędności zgromadzone w tych instytucjach, tak samo jak w przypadku innych banków, objęte są obowiązkowym systemem gwarantowania Bankowego Funduszu Gwarancyjnego. Tak naprawdę jedynym mankamentem może być brak dostępu do placówek.

Praktycznie wszystkie banki „tradycyjne” udostępniły już swoim klientom dotychczas obsługującym konto w okienku kasowym także możliwość obsługi rachunku przez internet. Część z nich wprowadziła ponadto specjalne konta dla klientów preferujących korzystanie z konta tylko za pośrednictwem sieci. I okazuje się, że cieszą się one coraz większą popularnością. Nadal jednak większość klientów podchodzi nieufnie do obsługi konta przez internet. Czy słusznie?
Nie ufaj obcym

Poziom bezpieczeństwa polskich e-banków jest bardzo wysoki. Przypadki ataku cyberprzestępców na bezpośrednio na wewnętrzne systemy i zabezpieczenia instytucji finansowych praktycznie się nie zdarzają. Cyberprzestepcy wykorzystują inną technikę - atakują naiwnych klientów, którzy nie przestrzegają podstawowych zasad bezpieczeństwa korzystania z bankowości internetowej. Ich celem stają się także słabo zabezpieczone komputery prywatnych użytkowników.

Jednym z najczęściej stosowanych ataków na użytkowników bankowości internetowej jest tzw. phishing. Terminem tym określana jest próba wyłudzenia informacji na temat konta czy karty kredytowej, poprzez fałszywy e-mail z banku. Złodzieje rozsyłają list do setek internautów z nadzieją na złowienie naiwnego klienta. W e-mailu wyglądającym niczym korespondencja z banku proszą o podanie danych dostępowych do konta oraz np. trzech kolejnych kodów ze zdrapki. Swoją prośbę argumentują bądź awarią systemu, bądź koniecznością aktualizacji lub sprawdzenia poprawności informacji o kliencie. W mailu podany jest spreparowany adres internetowy, który przekierowuje klienta na fałszywą stronę z formularzem do wypełnienia. Jeśli klient nabierze się na taki trik, złodzieje otrzymują niezbędne dane do wyczyszczenia rachunku.

Pamiętaj! Banki nigdy nie proszą drogą korespondencyjną o podanie wrażliwych informacji. Jeżeli kiedykolwiek taki mejl trafi do naszej skrzynki należy go skasować, a pod żadnym pozorem nie wchodzić na podany w wiadomości adres internetowy.


Fałszywy adres przekierowuje z reguły na stronę wyglądającą identycznie jak strona bankowa. Należy jednak sprawdzić, czy witryna posiada odpowiednie certyfikaty bezpieczeństwa. Opis, w jaki sposób można sprawdzić certyfikat znajduje się na każdej stronie banku. Zaufane witryny są identyfikowane przez przeglądarki internetowe.

Przeglądarki - Zabezpiecz komputer

Inny problem stanowi brak odpowiednich zabezpieczeń na komputerach osobistych wielu użytkowników. Aby zmniejszyć ryzyko zagrożenia wystarczy zainstalować program z kategorii firewalli (tzw. zapór ogniowych) i antywirusa. Nie jest konieczne kupowanie drogiego oprogramowania, bo w sieci możemy znaleźć wiele darmowych i bardzo dobrych programów alternatywnych. Należy pamiętać, że instalowanie aplikacji pobranych z niesprawdzonych stron internetowych bardzo często kończy się zainfekowaniem komputera przez oprogramowanie szpiegujące.
Autoryzacja transakcji

Dostęp do bankowości internetowej jest zabezpieczony kilkustopniowymi etapami uwierzytelniania. Do zalogowania się do systemu konieczne jest podanie identyfikatora klienta oraz hasła. Dodatkowo, aby potwierdzić transakcję należy podać kod ze zdrapki, SMS-a lub wygenerowany przez token.

Banki coraz częściej stosują zabezpieczenia w postaci haseł SMS-owych i zastępują nimi dotychczasowe karty kodów i zdrapki. Podczas dokonywania transakcji klient otrzymuje bezpośrednio na swój numer telefonu komórkowego SMS-owe hasło, za pomocą którego ma potwierdzić operację. Oznacza, to że nawet jeśli dane potrzebne do zalogowania się na konto dostaną się w ręce osoby niepowołanej to nie dokona ona autoryzacji przelewu. Sam klient nie zna też kolejnych kodów i nie może ich spisać na „zapas”. Hasło jest generowane indywidualnie do każdej transakcji i przesyłane podczas jej dokonywania.

Wojciech Boczoń
, Bankier.pl

Poradnik bankowości internetowej

Jak korzystać z bankowości internetowej?

Obsługa konta osobistego w systemie bankowości internetowej nie powinna przysparzać problemów nawet osobom rozpoczynającym swoją przygodę z komputerem. Cały proces jest intuicyjny i opatrzony odpowiednimi wskazówkami banku.

Obecnie już większość banków detalicznych oferuje swoim klientom możliwość obsługi rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego przez internet. Jest to rozwiązanie zyskujące coraz większe grono zwolenników. Doceniają oni wygodę, i 24-godzinny dostęp do konta, ale przede wszystkim znacznie niższe koszty poszczególnych operacji.

Posiadacze ROR-ów obsługiwanych do tej pory w oddziale mogą bez problemu aktywować elektroniczne kanały dostępu. Wystarczy wizyta w placówce i podpisanie aneksu do umowy o prowadzenie rachunku. Pracownik banku wyda odpowiednie dokumenty i poinstruuje, jak należy rozpocząć korzystanie z tego kanału dostępu do konta.
Zaloguj się do konta

Każdy bank udostępniający klientom usługi bankowości internetowej na swojej stronie WWW ma zakładkę „Logowanie”. To właśnie tam należy skierować swoje pierwsze kroki. Aby zalogować się do systemu bankowości internetowej należy podać identyfikator klienta oraz hasło. Identyfikator to numer nadawany przez bank każdemu klientowi. Hasło jest początkowo definiowane przez bank, ale po pierwszej wizycie w systemie klient jest proszony o wprowadzenie nowego, własnego hasła. Cały proces jest intuicyjny i wspomagany odpowiednimi komunikatami.

Po zalogowaniu się klient otrzymuje dostęp do centrum zarządzania swoimi finansami. Oprócz opcji związanych z obsługą rachunku oszczędnościowo-rozliczeniowego może także zarządzać innymi produktami z których korzysta. W systemie może zakładać lokaty, monitorować stan rachunku oszczędnościowego, czy kart kredytowych, nabywać jednostki funduszy inwestycyjnych i wykupować ubezpieczenia. Wszystkie operacje wykonuje się prosto i intuicyjnie.
Wykonaj przelew

Aby wykonać przelew wystarczy wybrać z listy odpowiednią opcję - przelew jednorazowy lub przelew dowolny. Następnie wyświetli się okienko, w którym należy uzupełnić odpowiednie informacje - numer rachunku odbiorcy, jego imię nazwisko (lub nazwę firmy), adres oraz tytuł przelewu i jego kwotę. Po wypełnieniu podstawowych operacji przechodzimy do kolejnego kroku - zatwierdzenia operacji kodem.

Banki wymagają, aby każda transakcja była potwierdzania specjalnym kodem. W tym celu wydają swoim klientom karty z kodami, lub karty zdrapki. Po wypełnieniu wspomnianych wyżej pól klient jest proszony o podanie kodu oznaczonego odpowiednim numerem. Coraz częściej banki stosują także kody SMS-owe. Wysyłają odpowiednie hasło bezpośrednio na numer telefonu komórkowego klienta. Cała operacja trwa zaledwie kilka sekund i klient otrzymuje kod niemal natychmiast. Część instytucji wydaje natomiast klientom małe urządzenie generujące takie kody - token.
Zdefiniuj odbiorców

Każdy system bankowości internetowej umożliwia zdefiniowanie stałych odbiorców płatności. Warto wprowadzić sobie firmy, czy osoby, do których regularnie zlecamy przelewy. Mogą to być operatorzy komórkowi, gazownia, czy spółdzielnia. Później opłacenie rachunku będzie sprowadzało się jedynie do uzupełnienia odpowiedniej kwoty i tytułu przelewu. Pozostałe dane będą już zapisane. Dzięki takiemu rozwiązaniu można zaoszczędzić czas i uniknąć ewentualnej pomyłki podczas wypełniania druku. Zlecanie przelewu do zdefiniowanego odbiorcy sprowadza się zaledwie do kilku kliknięć.

Niektóre systemy bankowości internetowej nie wymagają potwierdzania przelewów zlecanych do zdefiniowanych odbiorców kodem jednorazowym. Wszystkie potwierdzenia wykonanych przelewów można pobrać ze strony w postaci pliku PDF lub XLS i zapisać na dysku lub wydrukować.
Zarządzaj pieniędzmi w internecie

Również inne operacje nie powinny nastręczać żadnych problemów. Bankowość internetowa może znacznie ułatwić zarządzanie własnymi finansami. Oszczędzający niewątpliwie docenią łatwość zakładania lokat, czy przelewania pieniędzy między własnymi rachunkami.

Założenie zwykłej lokaty terminowej jest bardzo proste i w zasadzie sprowadza się do kilku prostych czynności. Wystarczy odnaleźć zakładkę „Lokaty”, wybrać odpowiedni termin, zadeklarować kwotę i potwierdzić zdeponowania środków. Ponadto niektóre banki umożliwiają prowadzenie dodatkowych subkont, na które klient może sobie przelewać środki wedle własnego uznania, definiować ich nazwy (np. „Remont”, czy „Wakacje”). Także zarządzanie innymi produktami, np. rachunkiem oszczędnościowym jest znacznie łatwiejsze dla użytkowników bankowości internetowej. Mogą bowiem w każdej chwili wycofać zgromadzone oszczędności przelewając je na ROR. W każdym przypadku klient może na bieżąco monitorować stan swoich oszczędności.

Atuty bankowości internetowej doceniają także osoby spłacające kredyty oraz posiadacze kart kredytowych. System umożliwia bowiem podgląd aktualnego zadłużenia i przelewanie środków na konta kredytowe.

Wojciech Boczoń, Bankier.pl

środa, 15 października 2008

Zdolność kredytowa w czasach kryzysu?

W czasach, gdy na rynkach finansowych zawrotną karierę robi słowo „kryzys”, kredytobiorcy tracą swój optymizm. Łatwe do udźwignięcia raty kredytowe z reklam banków, szczególnie tej z kredytu hipotecznego, stają się coraz bardziej dolegliwe. Teoretycznie banki udzielając klientom kredytu o tak dużej wartości, na długi okres czasu powinny przewidzieć możliwą recesję i spadek dochodów, ale z ewentualnymi problemami w spłacie już kredytobiorca musi poradzić sobie sam. Jak więc ratować zdolność kredytową?

Tradycyjnie liczenie zdolności kredytowej bazuje w bankach na dość skomplikowanych metodach statystycznych,
niemniej jednak zawsze cel jest ten sam. Bankowcy próbują po prostu ustalić, czy dany klient będzie w stanie spłacać z miesiąca na miesiąc ratę kredytu. Sęk w tym, że jeśli weźmiemy kredyt na 20-30 lat, to w tym czasie może zdarzyć się wszystko. Od zdarzeń losowych, po problemy finansowe, czy też kłopoty gospodarcze całego kraju. A po podpisaniu umowy kredytobiorca zostanie sam na sam z terminową spłatą kredytu. Czy można w jakiś sposób zagwarantować sobie zdolność kredytową? Wbrew pozorom nie jest to zbyt trudne, jednak zwiększa koszty kredytowania. Takim rozwiązaniem jest np. ubezpieczenie przed bezrobociem, co może pozwolić przetrwać okres pomiędzy utratą pracy i znalezieniem kolejnej posady. Polisa tego rodzaju nie jest jednak bezwarunkowa. Przede wszystkim wypłata ewentualnego świadczenia ograniczona jest do kilku miesięcy, więc nie chroni przed długotrwałym bezrobociem. Dużo ważniejsze może być posiadanie ubezpieczenia na życie. O ile, bowiem z utratą pracy można sobie jeszcze poradzić, to przeciwności losu już mogą nam uniemożliwić spłacenie kredytu. Wypadki, utrata zdrowia, a czasami i życia przez jedno ze współkredytobiorców jest nie tylko wielkim bólem, ale też wpędza najbliższych w duże problemy finansowe. Koszt właściwej polisy ubezpieczeniowej w relacji do wartości kredytu i możliwych szkód będzie po prostu niewielki. Będzie to niska cena za spokój. Na szczęście najtrudniejsze sytuacje zdarzają się jednak na tyle rzadko, że raczej powinniśmy zainteresować się tym, jak podołać spłacie kredytu na bieżąco.

Jak więc odpowiedzieć sobie w prosty sposób, na jaki kredyt nas stać? Na rynku amerykańskim, który jest dużo bardziej rozwinięty niż nasz, i gdzie udziela się o wiele, wiele więcej kredytów szacuje się, że bezpieczny poziom raty, to taki, który nie przekracza jednej trzeciej dochodów rozporządzalnych. Czyli zarabiając na rękę 2400 zł miesięcznie byłoby to 800 zł, a dla przykładowo 3000 zł byłoby to już 1000 zł. Sądzi się też, że bezpieczny poziom długu to dwu-trzykrotność dochodów rocznych brutto. W polskich warunkach przy zarobkach 5000 zł brutto miesięcznie byłoby to 150000 zł. Banki dziś oczywiście dają więcej kredytu przy takich dochodach, bo liczą, że dochody polskiego społeczeństwa będą szybko wzrastały. Potwierdza to wzrost wynagrodzeń. Takie założenie może być jednak niebezpieczne, szczególnie przy zaciąganiu kredytów mieszkaniowych, które udzielane są na długie terminy. Planowanie finansowe w takich warunkach budżetu domowego nie będzie już li tylko pustym sloganem. W prosty sposób można zapewnić sobie stabilność i bezpieczeństwo finansowe, dysponujące nawet relatywnie niskimi dochodami świadomie gospodarując środkami i przestrzegając kilku prostych i łatwych zasad.

Zalecanie dyscypliny wydatków wydaje się truizmem, ale istnieje kilka prostych sposobów na ich ograniczenie. Przede wszystkim warto dokładnie je planować, a środki, jakimi dysponujemy dzielić na budżety. Warto zastanowić się i spisać wszystkie wydatki stałe w danym miesiącu i dla nich zablokować środki na rachunku bankowym. Jednocześnie zastanawiając się, które grupy wydatków możemy obniżać. Ustalamy również bieżącą wysokość zobowiązań finansowych, w tym oczywiście kredytu hipotecznego. Jeśli nasze zobowiązania są zróżnicowane należałoby się zastanowić nad ich konsolidacją. Konsolidowanie długu i obniżanie kosztów finansowanie będzie stanowić ważny element strategii domowego budżetu. Jeśli spłacamy kredyt konsumpcyjny, samochodowy lub korzystamy z limitu w karcie kredytowej na pewno są one wyżej oprocentowane niż kredyt hipoteczny. Można w takim wypadku podwyższyć sumę kredytu hipotecznego w części z dowolnym celem i dzięki temu spłacić pozostałe, droższe w obsłudze zobowiązania. Obniży to koszty i pozwoli też lepiej kontrolować wydatki. Jedna wysoka rata działa też bardziej mobilizująco na kredytobiorcę niż wiele, ale drobnych kwot, które pozornie wydają się łatwiejsze do udźwignięcia. Iluzja niskich rat, co zresztą często jest wykorzystywane w reklamach, niejednego już kredytobiorcę wpędziła w kłopoty.

Po podzieleniu środków pozostałą kwotę do dyspozycji dzielimy również na części i również blokujemy na rachunku, Np. zakładając krótkoterminowe lokaty, aby środki nie były łatwo dostępne. Pozwoli nam to ochronić się przed niepotrzebnymi, impulsywnymi zakupami i wydatkami. Na zakupy warto wybierać się z odliczoną kwotą środków w postaci gotówki lub korzystając z ograniczonego salda w koncie. Niewielka ilość gotówki na drobne, kompulsywne zakupy oczywiście jest dopuszczalna, ale kluczem do porządku w budżecie domowym jest właśnie ograniczanie dostępności łatwego pieniądza. Takie świadome zarządzanie środkami pozwoli nam lepiej przetrwać trudne czasy. W miarę możliwości dobrym rozwiązaniem są również próby gromadzenia pewnych, nawet minimalnych oszczędności. Robiąc drobne, ale systematycznie oszczędności zabezpieczymy się przed niespodziankami. Tworzenie oszczędności, które będą stanowić rezerwę, gdy np. kredyt będzie droższy lub nasze dochody w przyszłości mogą się zmniejszyć, pozwoli na łagodne przejście przez ewentualne problemy z płynnością finansową. Oczywiście zgromadzone tą drogą oszczędności mogą być też wykorzystane w późniejszym czasie do wcześniejszej spłaty kredytu, gdy nasza sytuacja finansowa ulegnie stabilizacji.

Do bardziej radykalnych i systemowych sposobów poprawy stanu własnego budżetu zaliczylibyśmy już takie działania, jak świadome ograniczanie konsumpcji, czy zastępowanie droższych produktów, tańszymi. Wbrew pozorom do pewnego zakresu jest to możliwe bez znaczącej utraty ich funkcjonalności. Korzystając z dużej konkurencji na rynku można rzeczywiście obniżyć koszty życia, bez obniżania drastycznie jego standardu. Działania kredytobiorcy mogą też zmierzać do powiększania swojej siły dochodowej. Zastanowienie się nad swoją drogą zawodową, próby poszukiwania lepiej płatnej pracy, bardziej aktywne zachowania na rynku pracy pozwolą na powiększenie naszych dochodów. Kolejną sprawą jest bilans posiadanych aktywów. Być może nie potrzebujemy np. dwóch samochodów w rodzinie, ale również np. niektórych urządzeń. Dzięki dostępności i taniości aukcji internetowych być może za czasami nawet niewiele warte rzeczy, które są dla nas zbędne można uzyskać całkiem sensowne pieniądze.

I na sam koniec pozostaje nam pozostaje jeszcze „wiara i optymizm”, że damy sobie radę. Chcieć to móc mówi przysłowie, więc warto zawsze być nastawionym pozytywnie, ale takie nastawienie nie powinno eliminować poczucia odpowiedzialności za budżet domowy. W przypadku jakichkolwiek wątpliwości, co do własnych możliwości finansowych, umiejętności należy zawsze szukać profesjonalnej porady u osób znających realia finansów. I jeśli nawet pojawiają się kłopoty, nie załamywać rąk, tylko szukać rozwiązań w porozumieniu z bankiem. Częstym błędem kredytobiorców mających trudności ze spłatą kredytu jest oczekiwanie na cud. Brnięcie w długi licząc na odwrócenie złej passy. Niestety takie podejście zawsze kończy się źle, a gdy do drzwi puka komornik jest już za późno. Pamiętając o kilku prostych zasadach i odpowiednio wcześniej przygotowując się na trudne czasy, mając za oręż zdrowy rozsądek, żaden kryzys nie będzie nam już straszny.

Dr Bogusław Półtorak / Główny Ekonomista Bankier.pl S.A.

Analiza na światowych rynkach

Czy leci z nami pilot?

Początek tygodnia przyniósł gwałtowną i kolosalną wręcz zmianę nastrojów na światowych rynkach. Inwestorzy, którzy jeszcze w piątek wyzbywali się akcji na potęgę, zmienili swoje zapatrywanie na rynek o 180 stopni, a fala wzrostów, która zalała światowe parkiety była rekordowo wysoka. W poniedziałek już w trakcie azjatyckiej części handlu indeks MSCI Asia Pacific (okrojony o świętującą tego dnia Dzień Zdrowia i Sportu Japonię) wzrósł o 7,44 proc., a potem było już tylko lepiej. Paneuropejski DJ Stoxx 600 zakończył sesję na 9,87 proc. plusie, najwyższym w historii, a następnie najpotężniejszy od 1939 r. wzrost zanotował amerykański S&P500, zyskując 11,58 proc. i przebijając w górę psychologiczną barierę 1000 pkt. Dziś znowu mamy powtórkę z rozrywki. Kolejny po MSCI Asia Pacific benchmark dla regionu Azji i Pacyfiku, czyli DJ Stoxx Asia Pacific 600 skoczył o 10,5 proc. (stan na godz. 9:00), a japoński indeks Nikkei 225 zwyżkował najsilniej w historii, bo aż o 14,15 proc. We wtorek w Europie też nie najgorzej, bo o godz. 10:40 DJ Stoxx 600 rósł o 4,81 proc.

Powód tak gigantycznych wzrostów jest tylko jeden, ale za to jak ważny. Inwestorzy w końcu uwierzyli nie tylko w to, że rządy i banki centralne na całym świecie zrobią dosłownie wszystko, aby zwalczyć obecny kryzys i dać w ten sposób pośrednio odetchnąć słabnącej gospodarce, ale też w to, że te masowe działania w końcu przyniosą pożądany skutek. Wszystko zaczęło się tak naprawdę w sobotę, kiedy to ministrowie finansów oraz szefowie banków centralnych siedmiu najbogatszych państw świata (G7) we wspólnym oświadczeniu zgodzili się, że obecna sytuacja wymaga niezwłocznych i nadzwyczajnych działań. Dzień później państwa członkowskie strefy euro przyjęły w Paryżu plan ratowania banków, obejmujący m.in. gwarancje dla pożyczek międzybankowych oraz ochronę banków przed bankructwem poprzez ich dekapitalizację. Na wynik tych obu spotkań nie trzeba było długo czekać. W poniedziałek praktycznie z każdego zakątka Europy spływały co chwila informacje o tym, że konkretne kraje (w tym Wielka Brytania, Niemcy, Francja) wykładają na stół ogromne ilości środków finansowych, które mają być przeznaczone na zwiększenie gwarancji i dokapitalizowanie instytucji finansowych, lub jak kto woli na nabycie w nich udziałów. Co więcej także wczoraj dokładnie o godz. 9:00 rano pojawiła się informacja Fed, że Bank Anglii, Europejski Bank Centralny oraz Bank Szwajcarii udostępnią instytucjom finansowym nieograniczoną ilość funduszy w dolarach, przeprowadzając aukcje krótkoterminowych stałooprocentowanych 7, 24 i 84 dniowych pożyczek oraz to, że podobne działania rozważa także Bank Japonii. Jakby tego było mało to dziś napłynęły doniesienia o tym, że administracja Busha zainwestuje 125 miliardów dolarów w uprzywilejowane akcje dziewięciu największych amerykańskich banków (Citigroup, Goldman Sachs, Wells Fargo, JPMorgan Chase, Bank of America, Merrill Lynch, Morgan Stanley, State Street, Bank of New York Mellon), co oczywiście jest częścią przyjętego nie tak dawno temu Planu Paulsona. Konferencja prasowa w tej sprawie ma się odbyć jeszcze dziś o godz. 14:30 czasu polskiego.

Zdecydowana poprawa nastrojów na rynku akcji i wiążące się z tym nadzieje na uratowanie światowej gospodarki znalazły też swoje natychmiastowe odbicie w rynkach towarowych. W poniedziałek indeks Reuters/Jefferies CRB wzrósł o 3,04 proc., a w USA listopadowe kontrakty terminowe na ropę na Nymexie poszły w górę o 4,49 proc. (81,19 USD/bar.), a te grudniowe na miedź skoczyły o 7,83 proc. W dół o 0,98 proc. zapikowały za to grudniowe futuresy na złoto. Dziś trend ten jest kontynuowany, tyle że do grona zwyżkujących dołączyło także nieśmiało, ale jednak, złoto. O godz. 10:40 kontrakty na ropę rosły o 3,13 proc. (83,73 USD/bar.), te na miedź o 5,21 proc., a te na złoto o 0,71 proc.

W poniedziałek na krajowym rynku akcyjnym w ślad za wspaniałą atmosferą na Zachodzie rynek otworzył się bardzo dobrze. Wszystkie główne indeksy GPW rozpoczęły sesję od silnych wzrostów i można by rzec, że inwestorzy zapomnieli o kolosalnej wyprzedaży do której doszło w trakcie piątkowego handlu, kiedy to indeks WIG20 zniżkował w ciągu dnia nawet o 13,5 proc. (1874,53 pkt) i znalazł się na najniższym poziomie od maja 2005 r. W rezultacie rano indeks WIG20 rósł nawet o 3,51 proc. (2001,5 pkt). Potem niestety było już tylko gorzej, a dzień skończyliśmy odpowiednio na +1,19 proc. (WIG20 2015,39 pkt) i +1,65 proc. (WIG). Tak nikłe zwyżki były niczym, przy tym co w tym samym czasie (16:30) działo się na Zachodzie i w USA, gdzie indeks DJ Stoxx 600 zyskiwał 7,09 proc., a S&P500 rósł o 5,26 proc. Pytanie o to dlaczego tak się stało, pozostaje jednak bez odpowiedzi. Choć dziś uczestnicy warszawskiego rynku w końcu się obudzili i o godz. 10:40 indeks WIG20 zwyżkował o 4,84 proc. (2112,91 pkt), a indeks WIG rósł o 4,59 proc., to nie ma co ukrywać, że straconej wczoraj szansy na większą aprecjację po prostu szkoda.

Poprawa nastrojów na świecie oraz większa chęć do ryzyka ze strony inwestorów zagranicznych pomogła także złotemu. Po fatalnej piątkowej sesji, kiedy to cena dolara skoczyła nawet do 2,6886 (była najwyższa od września 2007 r.), cena euro wzrosła do 3,6392 (była najwyższa od stycznia br.), a dzień zakończył się odpowiednio przy 2,6460 (+2,47 proc.) i 3,5612 (+1,23 proc.), w poniedziałek inwestorzy przystąpili do zakupów naszej waluty. Kurs USD/PLN spadł wczoraj do 2,6222 (-0,90 proc.), a kurs EUR/PLN zniżkował do 3,5416 (-0,55 proc.). Dziś złoty zyskuje jeszcze mocniej. O godz. 10:40 cena dolara idzie w dół o 2,60 proc. do 2,5540, a cena euro zniżkuje o 1,55 proc. do ok. 3,4865.

Komentarz sporządził: Marek Nienałtowski

Emocjonalne odreagowanie po szalonej przecenie

Najważniejsze wydarzenia z 13 października 2008 r.:
* Wrześniowa inflacja PPI w Wielkiej Brytanii wyniosła 8,5%, spodziewano się 8,8%
* Sierpniowe deficyty handlowy i obrotów bieżących w Polsce były większe od oczekiwanych i wyniosły odpowiednio 1,5 mld euro oraz 1,7 mld euro


Diagnoza sytuacji na rynkach finansowych

I znów mamy potwierdzenie, że znajdujemy się w sytuacji, która zdarza się na rynkach finansowych raz na kilkadziesiąt lat. Tak gwałtownych wzrostów, jak wczoraj w Europie i Ameryce, nie było od bardzo długiego czasu. Nie za bardzo nawet wiadomo dlaczego się tak stało, gdyż trudno przyczyn upatrywać w działaniach europejskich rządów mających przeciwdziałać kryzysowi finansowemu. Polegały zarówno na dostarczaniu płynności do systemu, jak i kapitału do samych banków. Nie wiadomo jednak dlaczego akurat działania w Europie miałyby zostać pozytywnie przyjmowane, skoro wcześniej w Ameryce nie pomagały w zatrzymaniu przeceny. Dlatego trzeba przyjąć, że mamy do czynienia z emocjonalnym odreagowaniem po szalonej przecenie z poprzedniego tygodnia. Konsekwentnie przyjmujemy, że takie gwałtowne ruchy w górę, bez okresu akumulacji walorów, nie stanowią zapowiedzi trwałej poprawy koniunktury.

W naszych analizach poszukujemy sygnałów zakończenia negatywnej tendencji w długim terminie. Tych wciąż nie widzimy. Dlatego dla osób rozważających agresywne inwestycje, ale nie chcących spekulować, to wciąż nie jest dobry czas. Na wyobraźnie powinno działać proste porównanie. Historyczna średnia roczna stopa zwrotu dla amerykańskiego rynku akcji to mniej więcej 9%. Przy dzisiejszej zmienności oznacza to, że 1-2 dni zwłoki w rozpoczęciu inwestycji oznaczać może stratę całego potencjalnego zysku. Przypominamy – wysoka zmienność to wysokie ryzyko. Dopóki tak będzie inwestowanie będzie loterią.

Nie bardzo widać perspektywę powrotu do fundamentalnego inwestowania w oparciu o napływające dane makroekonomiczne i wyniki spółek. Można
jednak przypuszczać, ze informacje tego typu zaczną teraz odgrywać większe znaczenie. Dla ratowania sektora finansowego zrobiono chyba już wszystko co można, więc uwaga inwestorów przeniesie się na inne sfery gospodarki. Będą oni chcieli się dowiedzieć, jakie cała pomoc będzie miała efekty i jak wpłynie na zjawiska gospodarcze, bo te muszą się pojawić po tym, jak rządy przeznaczyły na ratowanie banków przeszło bilion euro. Dla naszej giełdy można postawić prognozę powrotu WIG do 36 tys. pkt. Przebicie tego poziomu byłoby korzystnym zdarzeniem, mogącym zapowiadać średnioterminowy wzrost i korektę całej ponad rocznej bessy, co oznaczałoby pojawienie się największej zwyżki od kilkunastu miesięcy. To jednak dzisiaj jeszcze bardzo hipotetyczny scenariusz. Wymowne jest to, że mimo silnego wzrostu wczoraj i dziś rynkom udało się odrobić dopiero straty z dwóch albo trzech ostatnich dni przeceny z minionego tygodnia. To nadaje właściwe proporcje wydarzeniom z tego tygodnia.

Warto odnotować dzisiejsze dane o wrześniowej inflacji w Wielkiej Brytanii. Niemile zaskoczyły zarówno na ogólnym poziomie, gdzie wzrosła do 5,2%, jak i bazowym, gdzie podniosła się do 2,2%. Widać, że mimo spadku cen ropy naftowej presja cenowa wcale tak gwałtownie nie maleje, co nadaje dodatkowy wymiar podejmowanym akcjom ratunkowym w sektorze bankowym, które będą pociągać za sobą zwiększone wydatki budżetowe i mieć przez to inflacjogenny charakter.

Monety na Zimowe Igrzyska Olimpijskie

Kanadyjska Mennica Królewska prezentuje Polsce monety upamiętniające Zimowe Igrzyska Olimpijskie oraz Paraolimpiadę 2010 w Vancouver

Do najbliższej Olimpiady pozostało niecałe 16 miesięcy. Skarbnica Narodowa, oficjalny dystrybutor monet Kanadyjskiej Mennicy Królewskiej na terenie Polski, z dumą prezentuje numizmaty upamiętniające Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver w 2010 roku.

Skarbnica Narodowa
przedstawiła imponującą ofertę Kanadyjskiej Mennicy Królewskiej podczas wystawy Coin Expo 2008. Przez okres trzech lat (od 2007 do 2009) Kanadyjska Mennica Królewska wyemituje 36 monet kolekcjonerskich i zestawów numizmatycznych o zdefiniowanej limitacji, zaś w samej Kanadzie wprowadzi do obiegu 17 monet związanych tematycznie z Zimowymi Igrzyskami Olimpijskimi 2010 roku.

Pierwsze monety kolekcjonerskie i obiegowe Kanadyjskiej Mennicy Królewskiej upamiętniające Zimowe Igrzyska Olimpijskie Vancouver 2010 zostały wyemitowane w lutym 2007 roku. Ich wyjątkowe i inspirujące wzornictwo symbolizuje kanadyjskie dziedzictwo, kulturę i wartości.
Największa seria w programie mennicy kanadyjskiej związanym z Igrzyskami obejmuje srebrne monety kolekcjonerskie z hologramem, każda o wartości nominalnej 25 dolarów. Od 2007 do 2010 roku pojawi się piętnaście różnych motywów, upamiętniających sporty zimowe i olimpijskiego ducha. Każda moneta będzie dostępna w limitowanym nakładzie zaledwie 45 tysięcy monet na całym świecie. Po raz pierwszy w historii igrzysk olimpijskich na monetach znajdzie się piękny hologram.

Dziewięć oszałamiających 14-karatowych złotych monet to dodatkowy splendor dla programu Zimowe Igrzyska Olimpijskie – Vancouver 2010 Kanadyjskiej Mennicy Królewskiej. Na monetach znalazły się barwne wizerunki przedstawiające kanadyjską przyrodę, kulturę i symbolizujące olimpijskiego ducha. Wprowadzenie koloru na złote monety to dla Kanadyjskiej Mennicy Królewskiej kolejna pionierska inicjatywa. Te piękne monety będą dostępne dla kolekcjonerów z całego świata w nakładzie wynoszącym zaledwie 8 tysięcy egzemplarzy.

W odpowiedzi na zainteresowanie kolekcjonerów Skarbnica Narodowa w listopadzie 2008 roku zaoferuje swoim klientom kolekcję srebrnych monet pamiątkowych z hologramem Vancouver 2010 o wartości nominalnej 25 dolarów. Pozostałe monety, stworzone dla uczczenia zbliżających się Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver, również dołączą do oferty Skarbnicy Narodowej. Jest ona w Polsce jedynym autoryzowanym dystrybutorem monet Kanadyjskiej Mennicy Królewskiej, upamiętniających Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver w 2010 roku.

Bankowość spółdzielcza

- bankowość bezpieczna?

W dniu 14.10.2008 odbyła się w siedzibie Banku BPS SA konferencja prasowa poświęcona kondycji finansowej sektora bankowości spółdzielczej w dobie kryzysu na rynkach finansowych.

Prezes Zarządu BPS Mirosław Potulski zapewnił, że bankowość spółdzielcza w Polsce jest bezpieczna, ponieważ prowadzi działalność przede wszystkim w oparciu o środki depozytariuszy, nie korzystając z finansowania na rynku międzybankowym, ani nie inwestując nadwyżek w ryzykowne instrumenty pochodne, a także nie ma nic wspólnego pod względem właścicielskim, jak również biznesowym z zagranicznymi rynkami finansowymi. Ponadto, sektor bankowości spółdzielczej tworzy grupę, która jako jedna z niewielu podmiotów posiada wolne środki i wykazuje nadpłynność. Bank BPS S.A. zarządza, w bezpieczny sposób, środkami przekraczającymi 6,5 mld zł. Natomiast bankowość komercyjna znajduje się w zgoła odmiennej sytuacji i poszukuje finansowania na rynku międzybankowym.

Prezes Potuski pokreślił także, że konserwatywne podejście do podejmowanego ryzyka oraz bezpieczne działanie banków spółdzielczych daje gwarancje, że kryzys finansowy jaki powstał w Stanach Zjednoczonych nie dotknie, ani banków spółdzielczych, ani ich klientów.

W Polsce nie występują realne przesłanki powstania kryzysu. Napięcie na rynku wiąże się z nadmiarem informacji dotyczących sytuacji na giełdzie papierów wartościowych, rynku bankowym w Stanach Zjednoczonych oraz pojedynczych przypadkach złego zarządzania bankami w Europie.

poniedziałek, 13 października 2008

Dotpay S.A. Agentem Rozliczeniowym

Spółka Akcyjna Dotpay, operator serwisu płatności elektronicznych Dotpay.pl, uzyskała zgodę Prezesa Narodowego Banku Polskiego na prowadzenie działalności jako Agent Rozliczeniowy.

Zadaniem Spółki jest projektowanie, zarządzanie i obsługa kompleksowych rozwiązań w zakresie nowoczesnych usług płatności online. Działalność serwisu Dotpay, do stycznia 2008 roku działającego pod nazwą AllPay, opiera się na wieloletnim doświadczeniu w projektowaniu i zarządzaniu innowacyjnymi płatnościami elektronicznymi, bezpieczeństwie technologicznym oferowanych rozwiązań oraz unikatowej wiedzy eksperckiej. Spółka współpracuje z kilkudziesięcioma partnerami biznesowymi, wśród których znajdują się m. in. międzynarodowe organizacje płatnicze, polskie i zagraniczne instytucje finansowe, międzynarodowe korporacje certyfikujące bezpieczeństwo rozwiązań technologicznych i systemowych.

Rozwiązania oferowane za pomocą serwisu płatności internetowych Dotpay.pl zostały docenione przez ponad 25 tysięcy klientów, wśród których znajdują się między innymi koncerny prasowe i telewizyjne, portale internetowe, towarzystwa ubezpieczeniowe i reasekuracyjne, biura podróży i systemy rezerwacyjne oraz sklepy internetowe.

Dla klientów i partnerów Spółki otrzymanie zgody na prowadzenie działalności jako Agent Rozliczeniowy oznacza, iż Dotpay S.A. spełnia restrykcyjne wymogi określone w Ustawie o elektronicznych instrumentach płatniczych oraz poddana jest stałemu nadzorowi i kontroli Narodowego Banku Polskiego.

- Uzyskanie przez Dotpay S.A. zgody Prezesa Narodowego Banku Polskiego na prowadzenie systemu autoryzacji i rozliczeń certyfikuje najwyższą jakość, wiarygodność, bezpieczeństwo oraz stabilność oferowanych rozwiązań. Otrzymany przez Dotpay S.A. status Agenta Rozliczeniowego jest kolejnym potwierdzeniem najwyższych standardów, stosowanych w serwisie Dotpay.pl. Należy przypomnieć, iż Dotpay posiada także certyfikat PCI DSS, dokumentujący pełną zgodność oferowanych rozwiązań z rygorystycznymi standardami bezpieczeństwa, określonymi przez organizacje płatnicze VISA, MasterCard, American Express oraz Discover. Bezpieczeństwo Dotpay zapewniają także codziennie prestiżowe badania bezpieczeństwa, realizowane zgodnie z polityką bezpieczeństwa i wymogami Department of Homeland Security's National Infrastructure Protection Center (NIPC). Wymienione atuty Dotpay oraz najszersza oferta metod i kanałów płatności internetowych, gotówkowych i telefonicznych sprawia, że w opinii naszych klientów jesteśmy nie tylko pionierem i ekspertem, ale także liderem usług płatności elektronicznych – powiedział Andrzej Poniński, Prezes Zarządu Dotpay S.A.

---
Dotpay (do stycznia 2008 roku działający pod nazwą AllPay) istnieje na rynku od 2000 roku. Specjalizuje się w projektowaniu, zarządzaniu i obsłudze globalnych płatności internetowych, gotówkowych, płatności realizowanych przez telefon. Oferowane rozwiązania wykorzystywane są m. in. przez międzynarodowe koncerny medialne (Edipresse, TVP), portale internetowe (Onet.pl, Wp.pl), towarzystwa ubezpieczeniowe i reasekuracyjne (Allianz, Liberty Direct), biura podróży i systemy rezerwacyjne (Fly.pl, Travelzone.pl), sklepów internetowe oraz organizacje pożytku społecznego (Fundacja Anny Dymnej Mimo Wszystko, Fundacja Mam Marzenie, Instytut Spraw Publicznych, Instytut im. Stefana Batorego)

Kryzys finansowy prowadzi do recesji

Banki centralne i rządy poszczególnych krajów podejmują rozpaczliwe działania mające uchronić globalny system finansowy oraz światową gospodarkę przed katastrofą. Na razie bez efektu. Nic nie jest w stanie zmusić banków do pożyczania pieniędzy, co może być przyczyną upadłości dla firm opierających swoją płynność finansową na zewnętrznych źródłach finansowania.

W ostatnią środę sześć banków centralnych podjęło decyzję o jednoczesnym cięciu stóp procentowych. Akcję koordynowała amerykańska Rezerwa Federalna, a uczestniczyły w niej Europejski Bank Centralny, Bank Anglii oraz banki centralne z Kanady, Szwecji i Szwajcarii. Banki te zredukowały swoje stopy procentowe w dół o 0,25 pkt. proc. lub 0,5 pkt. proc. Dodatkowo Bank Chin obniżył stopy o 0,27 pkt. proc., a Bank Japonii wyraził swoje poparcie dla tych działań, choć sam od kilku lat ma małe możliwości obniżenia stóp procentowych, gdyż są one na rekordowo niskim poziomie od kilku lat. W tym dniu również w Polsce odbyło się spotkanie Rady Polityki Pieniężnej, która dyskutowała o możliwych scenariuszach polityki stóp procentowych na najbliższe tygodnie. Dodatkowo w poniedziałek NBP ma przedstawić "pakiet zaufania", który ma wspomóc rynek międzybankowy w Polsce. Działania te mają uchronić system finansowy i gospodarkę przed katastrofą, ale należy uznać, że dziś mają one małe znaczenie, bo nie ograniczają najważniejszego problemu, którym jest rosnąca awersja do ryzyka na rynku.

W wyniku tego giełdy nadal będą spadać, a stopy procentowe będą rosnąć na rynku międzybankowym, gdzie banki i inne instytucje finansowe mające nadwyżki finansowe handlują gotówką z tymi, którzy jej potrzebują.

W Polsce cena trzymiesięcznej pożyczki międzybankowej (WIBOR 3M) sięgnęła aż 6,82% w piątek 10 września br., a jeszcze na początku roku nie przekraczała poziomu 5,50%. Również wysokie stopy można zaobserwować na rynku międzybankowym w Londynie (LIBOR) oraz obszarze walutowym euro (EURIBOR). Dotychczas zakładano, że stopy procentowe tak jak było to dotychczas na rynkach międzybankowych spadną w następstwie decyzji banków centralnych. Jednakże okazało się, że po krótkim spadku ponownie rosną one na większości rynków międzybankowych. Rosnące stopy procentowe, w szczególności dla dolara, euro, funta oraz złotego, świadczą, że uczestnicy rynku międzybankowego nie wierzą w koniec kryzysu. Wręcz przeciwnie, oznacza to, że zakładają oni, iż ciągle rośnie prawdopodobieństwo upadłości innych uczestników rynku i dalszego rozprzestrzeniania się kryzysu w gospodarce.

Utrzymujące się wysokie stopy procentowe na rynku międzybankowym są efektem załamania się rynku pieniężnego wskutek kryzysu finansowego. Kłopoty banków, a w szczególności upadłość Lehmana spowodowała, że wiele instytucji, w tym ostatnio fundusze rynku pieniężnego, poniosły wysokie straty. Dodatkowo upadłość Lehmana nauczyła rynki, że banki mogą jednak ogłosić upadłość, co spowodowało dodatkowy wzrost awersji do ryzyka i obawę o stabilność pozostałych uczestników rynku pieniężnego. Dotychczas rynek ten działał sprawnie i niezauważalnie. Jego głównym zadaniem jest umożliwienie instytucjom finansowym, w tym bankom, deponowania oraz pożyczania środków finansowych na okres od jednego dnia do roku. Rynek ten, choć niezauważalny dla przeciętnego uczestnika systemu finansowego, należy do ważniejszych jego ogniw i dopiero teraz na rynku tym skupia się coraz większa uwaga ekonomistów, w tym ostatnio także NBP. Wynika to z faktu, że rynek ten w ostatnich tygodniach prawie zastygł, gdyż nikt nie chce dokonywać na nim dziś żadnych transakcji. W związku z tym, że nikt nie chce pożyczać swoich nadwyżek finansowych innym instytucjom finansowym, wzrosły stopy procentowe na rynkach międzybankowych. Natomiast nadwyżki zamiast na rynku międzybankowym lokowane są dziś przez banki głównie na nisko oprocentowanych rachunkach w bankach centralnych. Świadczy o tym rekordowy poziom depozytów w ECB, który wyniósł ponad 44 miliardy euro pod koniec września br. Dlatego dziś głównie banki centralne dostarczają płynność na rynek pieniężny poprzez udzielanie pożyczek prywatnym instytucjom finansowym. Zastąpiły one zatem instytucje finansowe i pełnią obecnie funkcję pośrednika na rynku międzybankowym.

Z punktu widzenia działalności gospodarki, a w szczególności kredytobiorców, rynek międzybankowy ma kluczowe znaczenie. W Polsce, jak i w innych państwach, stopą referencyjną dla większości kredytów są stopy rynkowe na rynku międzybankowym. Najpopularniejszą stopą referencyjną jest trzymiesięczna stawka LIBOR dla dolara, euro czy funta w zależności od umowy i waluty, która wzrosła prawie dwukrotnie w ciągu roku. Wyższe stawki dla banków oznaczają wyższe stawki dla większości kredytobiorców. W związku z tym, że sytuacja taka utrzymuje się od dłuższego czasu, coraz większa ilość przedsiębiorstw będzie odczuwała skutki rosnących kosztów kredytów oraz problemy z pozyskiwaniem nowych środków na inwestycje. Oznaczać to będzie wzrost ilości upadających przedsiębiorstw oraz w długim okresie rosnące bezrobocie. Również osoby prywatne będą niedługo w coraz większym stopniu ponosić koszty rosnących stóp procentowych. Sytuacja ta może prowadzić do dalszego pogorszenia się sytuacji banków, co może prowadzić do dalszych upadłości w sektorze bankowym. Zatem mamy pierwsze sygnały nowej spirali w systemie finansowym, którą próbują dziś bezskutecznie zatrzymać banki centralne, co ilustruje ostatnia obniżka stóp procentowych.

Dotychczas banki centralne miały istotny wpływ na poziom stóp procentowych we własnych krajach. W praktyce stopy procentowe ogłaszane przez bank centralny wyznaczały bowiem poziom stóp do lokowania nadwyżek przez sektor bankowy lub koszt, po jakim banki komercyjne mogą zaciągnąć kredyt. Największe znaczenie dla rynku międzybankowego ma jednak stopa referencyjna, która określa dochodowość operacji otwartego rynku banku centralnego. W praktyce stopa ta była niższa od stóp, które można zaobserwować na rynku międzybankowym. Stopy te – LIBOR, EURIBOR czy też WIBOR w Polsce odzwierciedlają średnie oprocentowanie lokat lub pożyczek udzielanych przez banki innym uczestnikom i są one ustalane na podstawie zapytania największych podmiotów na rynku w danym dniu.

W ostatnim jednak okresie można zaobserwować rosnącą różnice między stopą referencyjną banków centralnych a stopami na rynku międzybankowym, co przedstawia poniższy rysunek. W piątek, a więc dwa dni po obniżce stóp procentowych przez banki centralne, różnica między stopą referencyjną a trzymiesięczną stawką LIBOR (WIBOR) wynosiła od 3,32 pkt. proc. dla dolara amerykańskiego do 0,82 pkt. proc. dla złotówki. Zatem obecnie również w Polsce możemy zaobserwować rosnącą różnicę między stawką referencyjną NBP a trzymiesięczną stawką WIBORu, co skłoniło NBP do przygotowaniu „planu zaufania”, który zostanie zaprezentowany w poniedziałek.

Rosnące różnice między stopami ilustrują rosnące obawy o sektor bankowy. Wbrew pozorom obniżenie stóp procentowych nie ograniczyło tych obaw, co powoduje, że banki utrzymują wysoki poziom gotówki i niechętnie uczestniczą w transakcjach na rynku międzybankowym. W związku z tym koszt pieniądza będzie się ciągle jeszcze utrzymywał na wysokim poziomie. Dodatkowo różnice między bezpiecznymi instrumentami a stopami na rynku międzybankowym się zwiększają, co zdaniem bankowców powoduje, że w praktyce dziś stopy międzybankowe nie odzwierciedlają rzeczywistych kosztów pozyskania środków przez banki. Dlatego banki w nowych umowach kredytowych stosują dziś wyższe marże, a część z dotychczasowych umów może zostać wypowiedziana poprzez wykorzystanie klauzuli nadzwyczajnych okoliczności, które znajdują się często w dotychczasowych umowach.

Przedsiębiorstwa w przeszłości zamiast do banków mogły się zwrócić jeszcze bezpośrednio do rynku pieniężnego i poprzez emisje krótkoterminowych papierów dłużnych pozyskać dodatkowe środki. Jednakże w wyniku kryzysu i w obawie przed upadłością dostęp przedsiębiorstw do rynku pieniężnego został również znacznie ograniczony, co wynika też z obawy o obecną sytuacje finansową tego sektora. Niestety wynika to po części z upadłości Lehmana, który pociągnął serię niekorzystnych wydarzeń na rynku, w tym utraty zaufania do funduszy rynku pieniężnego. Fundusze te uważane były za ostatnią instancję na rynku pieniężnym, która dostarczała na nim płynności. Jednakże straty poniesione przez fundusze spowodowały nie tylko odpływ od nich części środków, ale również zmianę ich strategii inwestycyjnej w kierunku bezpiecznych papierów skarbowych. A zatem kryzys na rynku pieniężnym coraz bardziej się nasila, o czym świadczą rosnące stopy procentowe na rynku międzybankowym.

Ograniczenie dostępu do kapitału oznaczać będzie, że coraz większa ilość przedsiębiorstw będzie się decydowała na akumulacje kapitałów, co zaś ograniczać będzie przyszłe inwestycje. Natomiast te przedsiębiorstwa, które bazują w dużej mierze na kredytach, zanotują spadek rentowności wskutek wzrostu kosztu obsługi zadłużenia. Niestety część z nich może zostać zmuszona do ogłoszenia upadłości, gdy się okażę, że nie będzie w stanie pozyskać nowych środków ani od banków, ani na rynku pieniężnym. Dlatego mimo Planu Paulsona i obniżki stóp procentowych przez banki centralne, ceny na giełdzie spadają, a stopy procentowe rosną. W pierwszym rzędzie jednak utrzymujące się problemy na rynku pieniężnym mogą odczuć konsumenci, którzy wbrew obecnym oczekiwaniom po obniżce stóp procentowych przez banki centralne, będą obserwować rosnące koszty kredytów.

W konsekwencji obecne obniżenie stóp procentowych może się okazać bezskuteczne, co wynika z faktu, że na długi czas utracono zaufanie do samego rynku. W następstwie kryzysu finansowego nie tylko banki, ale też w coraz większym stopniu przedsiębiorstwa będą wykazywać obawy co do przyszłości, co będzie ograniczać ich inwestycje. Niestety oznacza to, że zapowiada się dłuższy kryzys gospodarczy w skali globalnej, który również dotyczyć będzie Polski, o czym świadczą już teraz rosnące stopy procentowe. Niestety w tym przypadku w dużej mierze same banki centralne przez swoje sporadyczne działania wbrew pozorom nie wprowadziły spokoju na rynku, a dodatkowo wzbudziły niepokój, którego skutki będziemy jeszcze odczuwać przez długi okres.

Oskar Kowalewski / Autor jest adiunktem w Instytucie Gospodarki Światowej SGH oraz współzałożycielem SEENDICATE

Generali OFE na pierwszym miejscu w rankingu funduszy emerytalnych

9 października br. na łamach dziennika „Rzeczpospolita” został opublikowany ranking otwartych funduszy emerytalnych, w którym Generali OFE zajął pierwsze miejsce, zdobywając maksymalną liczbę punktów w dwóch z czterech kategorii. Fundusz Generali okazał się zarówno najlepszy pod względem bezpieczeństwa inwestycji oraz stanu hipotetycznego konta klienta. Z wyliczeń redakcji wynika, że spośród wszystkich członków OFE najwięcej oszczędności na modelowym koncie emerytalnym ma klient Generali. Fundusz Generali zajął również wysoką pozycję w pozostałych kategoriach, uzyskując w sumie 87,5 pkt na 100 możliwych.

Redakcja ekonomiczna dziennika „Rzeczpospolita” raz na pół roku sprawdza jak efektywnie pomnażane są środki zgromadzone w otwartych funduszach emerytalnych. Ranking uwzględnia zarówno historyczne stopy zwrotu, bezpośrednio przekładające się na wysokość środków zgromadzonych na rachunkach klientów funduszy, jak i ryzyko ponoszone przez poszczególne podmioty. Najnowszy ranking podsumowuje dziewięcioletni okres inwestowania, czyli od końca 1999 r. do końca września 2008 r. Zestawienie nie wyróżnia funduszy, które uzyskują dobre wyniki w krótkim okresie, ale ocenia długoterminową stabilność ich wyników, która jest najważniejszym kryterium dla oceny OFE przez ich klientów.

Otwarty Fundusz Emerytalny Generali może niezmiennie poszczycić się znakomitymi wynikami inwestycyjnymi i to mimo utrzymujących się od początku roku spadków indeksów giełdowych, które negatywnie wpływają na wyniki wszystkich OFE. Taka sytuacja na rynku akcyjnym praktycznie uniemożliwia wypracowanie przez fundusze zysków, a jedynie pozwala zarządzającym ograniczyć skutki bessy. W zestawieniu obejmującym stopy zwrotu za ostatni rok (od września 2007 do września 2008) Fundusz Generali zanotował najlepsze wyniki wśród wszystkich OFE. Również długoterminowe (od końca września 1999 r.) wyniki inwestycyjne potwierdzają, że Generali OFE niezmiennie plasuje się wśród 3 najefektywniejszych funduszy emerytalnych, ze stopą zwrotu na poziomie 154,26%.

- „Generali OFE bardzo dużą wagę przywiązuje do ponoszonego ryzyka inwestycyjnego. Przyniosło to wymierne efekty w ostatnim roku, gdzie mieliśmy do czynienia ze zdecydowanymi spadkami na rynku akcyjnym. Kryzys finansowy w Stanach Zjednoczonych oraz wycofywanie środków z funduszy inwestycyjnych spowodowały gwałtowny spadek kursów na warszawskiej giełdzie. Należy jednak podkreślić, że wyniki funduszu emerytalnego powinny być oceniane w długich okresach, nie zaś w krótkiej perspektywie. Rankingi OFE opublikowane przez dziennik Rzeczpospolita potwierdzają, że realizowana przez nas strategia inwestycyjna była właściwa i przyniosła wymierne korzyści członkom naszego funduszu zarówno w czasie hossy, jak i bessy” – mówi Rafał Markiewicz, Członek Zarządu Generali Powszechne Towarzystwo Emerytalne S.A., Zarządzający Generali OFE.

Wymagania kapitałowe dla banków

KE walczy z kryzysem finansowym

Kryzys finansowy – jeszcze do niedawna utożsamiany tylko i wyłącznie z sytuacją gospodarczą w Stanach Zjednoczonych – dotarł właśnie do Europy. Niemal od razu postawił on w stan pełnej gotowości rządy krajów członkowskich Unii, które – zaskoczone takim obrotem sprawy, w trybie pilnym przygotowują plany ratowania instytucji finansowych, którym zajrzało w oczy widmo upadłości. Świat finansowy zmaga się zatem, ze swoistego rodzaju epidemią, która zaczyna zataczać coraz szersze kręgi. Wszystko wskazuje na to, że po bankowcach i deweloperach, także kolejne branże będą musiały stawić jej czoła.

Pomagają rządy
W wyniku narastających kłopotów finansowych rządy kilku krajów członkowskich UE, w tym m.in.: Niemiec, Włoch, Francji, Belgii, Holandii, Luksemburga, Irlandii oraz Grecji, już zdecydowały się na udzielenie pomocy materialnej swoim bankom oraz instytucjom finansowym. W obawie przed ich bankructwem, władze państw UE decydowały się najczęściej albo na udzielenie gwarancji rządowych i ochronę depozytów bankowych, albo też uruchomienie – w porozumienie z innymi instytucjami finansowymi – miliardowych linii kredytowych. W niektórych przypadkach nie obyło się także bez aktów nacjonalizacji, związanych z przejęciem części aktywów upadającego banku przez państwo. Takie rozwiązanie zastosowano w przypadku Fortis Banku, co uchroniło tę międzynarodową instytucję finansową przed bankructwem.

...pomaga też UE

Obecnie w obawie przed zapaścią systemu finansowego Unii, jej władze – wręcz w gorączkowym tempie – opracowują plany ratunkowe, które następnie poddawane są szczegółowym analizom. Ich przeprowadzenie jest niezbędne, albowiem organy UE muszą być pewne, że zaproponowane przez nich plany działań pomocowych nie naruszają przepisów unijnych określających stopień pomocy finansowej, jaka może być udzielona firmom prywatnym. Takie bowiem rozwiązania mogłyby naruszać podstawowe zasady, określone w polityce konkurencji UE. Równocześnie na szczeblu unijnym trwają rozmowy i negocjacje, z udziałem przedstawicieli Komisji Europejskiej, Europejskiego Banku Centralnego oraz rządów krajów członkowskich, które mają określić zakres pomocy finansowej dla zagrożonych bankructwem banków. Dotychczas ustalono, że Europejski Bank Centralny wesprze 15 krajów strefy euro kwotą kredytu w wysokości 120 mld euro na okres 30 dni. Ponadto, w połowie października br. zaplanowano spotkanie szefów państw członkowskich UE, na którym będą dyskutowane kwestie związane z obecnym kryzysem i zawirowaniami na rynkach finansowych. KE chciałaby również, aby podczas tych obrad zostały wypracowane pewne mechanizmy i rozwiązania o charakterze ostrzegawczym, które w przyszłości miałyby pełnić rolę „dzwonka alarmowego”, informującego o zbliżającym się niebezpieczeństwie kryzysu finansowego. Przedstawiciele KE zaapelowali także do władz Stanów Zjednoczonych, z żądaniem wzięcia na siebie odpowiedzialności za rozwiązanie kryzysu i zwołanie światowego szczytu, który zająłby się tą kwestią.

KE zaostrza przepisy

KE przedstawiła także propozycje zmian (czyt. zaostrzeń) we wspólnotowych przepisach dotyczących wymogów kapitałowych banków. Ich głównym celem ma być wzmocnienie stabilności systemu finansowego, ograniczenie ryzyka bankowego oraz usprawnienie nadzoru nad tymi bankami, które swoją działalność usługową prowadzą w kilu krajach członkowskich. Zaproponowane przez KE rozwiązania – które wcześniej były szeroko konsultowane w gronie bankowców oraz przedstawicieli rządów krajów członkowskich Unii – nakładają na banki kilka ograniczeń oraz dodatkowe obowiązki. Po pierwsze, banki nie będą mogły udzielać klientom kredytów, które przekraczają określony limit dostępności. Po drugie, w celu usprawnienia nadzoru na grupami bankowymi, których działalność ma charakter międzynarodowy, zostaną utworzone tzw. „kolegia organów nadzorczych”. Kolegia będą miały za zadanie wzajemnie ze sobą współpracować oraz inicjować działania w zakresie poprawy systemu nadzoru bankowego. Będą również musiały się zatroszczyć o płynność finansową grup bankowych. Dlatego też, to im – KE – przypisuje rolę koordynatora w zakresie zarządzania ryzykiem płynności finansowej. Po trzecie, standaryzacji ulegną kryteria pozwalające na ocenę czy tzw. kapitał hybrydowy (który posiada zarówno cechy kapitału obcego – długu, jak i kapitału własnego) będzie można zaliczać do funduszy własnych banku, które maja wpływ na wysokość udzielanych kredytów i pożyczek. Po czwarte, zaostrzone zostaną przepisy związane z produktami objętymi sekurytyzacją. Szczególnie dotyczy to dłużnych papierów wartościowych, których spłata jest uzależniona od wyników powiązanej z nimi puli kredytów. W praktyce oznacza to, że przedsiębiorstwa, które dokonują „przepakowania” kredytów w zbywalne papiery wartościowe, będą zmuszone do przyjęcia na siebie choć części ryzyka związanego z tymi dokumentami, natomiast przedsiębiorstwa angażujące swoje środki finansowe w tego rodzaju papiery dłużne będą mogły dokonać inwestycji, ale po przeprowadzonej wcześniej analizie. Jeśli się okaże, że nie została ona wykonana, to wówczas będą podlegać rygorystycznym wymogom w odniesieniu do kapitału własnego.

Bartosz Niedzielski / Źródło:”Commission proposes revision of bank capital requirements rules to reinforce financial stability”, European Comission, Brussels, 1st October, 2008

Banki centralne obniżyły stopy procentowe

Skoordynowane cięcie według nas to dopiero początek. Główne banki centralne obniżyły wczoraj stopy procentowe o 25pb

Wczorajsza skoordynowana akcja cięcia stóp objęła USA, strefę euro, Szwecję, Wielką Brytanię, Kanadę (o 50pb) oraz Szwajcarię (25pb) i Chiny (27pb).
Pod wspólnym komunikatem podpisała się również Japonia: znika presja inflacyjna a zawirowania finansowe zwiększają ryzyka dla wzrostu gospodarczego. Reakcja rynku była mizerna, jak na tak szeroko zakrojoną akcję. Choć ruszający w ten piątek szczyt G7 mógłby być okazją do przygotowania kolejnych wspólnych działań to uważamy, że nie należy na to liczyć, mając na uwadze wyniki sobotniego spotkania przedstawicieli czterech największych państw UE. Naszym zdaniem dalsza walka z kryzysem oparta będzie na głębokich cięciach stóp procentowych (rzędu 100pb w USA i 150pb w strefie euro).

Komentarze RPP na obniżkę na świecie

Jan Czekaj: „W jakimś sensie te decyzje ograniczają przestrzeń do podwyżek stóp procentowych w Polsce. Nasza sytuacja jest lepsza niż krajów Europy Zachodniej. Musimy wrócić do celu inflacyjnego, ale będziemy też obserwować czy nie pojawiają się wyraźne sygnały spowolnienia.”

Marian Noga: „Pozostawienie stóp bez zmian w październiku byłoby odpowiedzią na wszystkie wątpliwości, a że jest jeszcze potrzebna (podwyżka stóp), to wynika z oczekiwań rynku.”

Halina Wasilewska Trenkner: „Nie jest dziś czas na myślenie o obniżkach stóp w Polsce. Bądźmy spokojni. Walczymy tu z innymi problemami - wysoką inflacją. Mamy też słabszego złotego, który działa inflacyjne i pomaga wesprzeć wzrost poprzez ułatwienie życia eksporterom”.

Wczoraj doszło też wieczorem do nadzwyczajnego posiedzenia RPP w celu omówienia znaczenia i skutków decyzji banków centralnych dla polskiej polityki pieniężnej Oto komunikat Rady: "W dniu 8 października 2008 r. odbyło się posiedzenie Rady Polityki Pieniężnej. Przedmiotem dyskusji na posiedzeniu były skoordynowane działania głównych banków centralnych oraz ich ocena dotycząca perspektyw wzrostu gospodarczego i inflacji na świecie. Skutki tych działań zostaną uwzględnione przez Radę w analizie perspektyw inflacji i wzrostu gospodarczego w Polsce na posiedzeniu decyzyjnym Rady w dniach 28-29 października 2008 r."
Dalsze głosy ze strony członków pokazywały podobną reakcję – mniej miejsca dla podwyżek, ale też brak potrzeby kopiowania ruchów innych banków centralnych.

Dariusz Filar: „Jeżeli nawet rada zdecyduje się nie podnosić stóp, to jednak obniżki są też mało prawdopodobne chociażby ze względu na plany przyjęcia euro przez Polskę już w 2012 r.”

Andrzej Sławiński: „[Gdyby na wczorajszym posiedzeniu padł wniosek o obniżkę stóp procentowych] wówczas byłoby to zawarte w komunikacie. Sytuacja w Polsce jest różna niż w krajach, w których obniżono stopy procentowe; Osłabienie złotego powoduje, że polityka monetarna stała się w Polsce mniej restrykcyjna. Prawdopodobieństwo podwyżek stóp procentowych zmniejszyło się.”
Naszym zdaniem zmierzanie w stronę przyjęcia do strefy euro będzie wymagało utrzymania stóp procentowych na obecnym poziomie do końca 2008 i przez cały 2009 rok.

Co to znaczy: Walka z kryzysem na szczeblu globalnym zostanie według nas przeniesiona na pole stóp procentowych. Spodziewamy się dalszych głębokich cięć w strefie euro i USA. RPP widzi obecnie mniej miejsca na podwyżki stóp, jednak nie jest skłonna luzować politykę pieniężną w najbliższym czasie.

Strategia rynkowa


Nadzwyczajna sytuacja na globalnych rynkach finansowych skutkowała nadzwyczajnie wysoką zmiennością złotego. €/PLN wahał się wczoraj pomiędzy 3,45-3,50/€, parokrotnie osiągając te poziomy, ale ostatecznie dzisiaj otwiera się na poziomie 3,45/€. Skoordynowana obniżka stóp nieco ustabilizowała sytuację, giełda w USA zakończyła dzień na niewielkim minusie, giełdy w Azji na plusie i podobnie powinno być z dzisiejszym otwarciem w Europie. Zachowanie rynków pieniężnych nie pokazuje, aby obniżka przyniosła wiele poprawy dlatego ostrożnie podchodzimy oceniając trwałość obecnej poprawy, niemniej jednak zachowanie giełd i bardziej wrażliwych walut wysoko oprocentowanych (Latam) pokazuje, że złoty w najbliższym czasie powinien zagościć poniżej 3,50, przynajmniej do czasu szczytu G7 w piątek, na którym mogą paść kolejne deklaracja skoordynowanych działań mających stabilizować sytuację (chociaż jesteśmy bardzo ostrożni z przewidywaniem bardziej znaczących ustaleń).

Rynek obligacji zyskał wsparcie dzięki dobrym wynikom przetargu 10-latek, gdzie popyt był stosunkowo wysoki jak na obecną sytuację, a rentowności bliskie dolnego przedziału oczekiwań. Naszym zdaniem wciąż atrakcyjny fragment krzywej to 2-5 lat.

Co to znaczy: Poprawa nastawienia do ryzyka i wzrost €/US$ pomagają złotemu, wciąż duża niepewność, czekamy na wyniki posiedzenia G7 i dalsze działania stabilizujące sytuację na rynkach finansowych.

niedziela, 12 października 2008

Najlepsze banki dla firm

FORBES: Najlepsze banki dla biznesu

Optymalny rachunek dla firm powinien być tani, zapewniać wysokie oprocentowanie i szybki dostęp do niedrogiego kredytu. "Forbes" wybrał banki, których oferta jest najbliższa ideału.

Z wyborem banku jest trochę jak z zakupem samochodu. Większość z nas chciałaby komfortu i prestiżu, ale w połączeniu z pojemnym bagażnikiem, małym spalaniem, bezawaryjnością i przystępną ceną.
Takim autem kompromisu w ostatnich latach okazała się Skoda, czeski volkswagen na miarę naszych możliwości. Wśród banków podobną rolę spełniają - naszym zdaniem - Millennium i Fortis Bank Polska.

Po raz trzeci "Forbes" wybrał najlepsze banki dla firm.
Ponownie wzięliśmy pod lupę oferty dla małych i średnich przedsiębiorstw, bo jedynie te można z grubsza porównać, choć banki robią wszystko, by było to jak najtrudniejsze. W generalnej klasyfikacji decydowała suma gwiazdek zdobytych przez banki w poszczególnych kategoriach: koszt prowadzenia rachunku (maksymalnie trzy gwiazdki), oprocentowanie środków i oferta kredytowa (maksymalnie po dwie gwiazdki w każdej). W efekcie rekomendujemy tylko dwa banki pięciogwiazdkowe - Bank Millennium i Fortis Bank Polska. Solidną czwórkę otrzymują dwa kolejne: Nordea Bank Polska i Bank Pocztowy. Instytucje z czołowych lokat zestawienia najtaniej prowadzą firmowe rachunki, nie zdzierają za przelewy i wypłaty gotówki, zazwyczaj mają atrakcyjne lokaty i niezbyt drogie kredyty.

Siłą Millennium i Fortisa są jest najtańsze na rynku konta firmowe.
Wystarczy powiedzieć, że za ten sam zestaw operacji składających się na nasz koszyk testowy w bankach takich jak Pekao czy PKO BP w ciągu roku zapłacimy prawie 1300 zł drożej niż u zwycięzców rankingu. W Millennium uznanie wzbudza też transparentny i niezbyt drogi kredyt w rachunku. Niestety, na świecie nie ma ideałów. Ceną za liczne udogodnienia jest mało atrakcyjne oprocentowanie rachunku i lokat firmowych w tym banku. Nikt jednak nie zmusza przedsiębiorców do trzymania w banku nadwyżek finansowych. Można skorzystać z oferty bezpiecznych funduszy inwestycyjnych, których pod dostatkiem jest w ofercie Millennium, lub poszukać atrakcyjniejszych lokat u konkurencji.

Liderzy zestawienia to banki atrakcyjne nie tylko dla mikrobiznesu liczącego każdą złotówkę, ale również dla firm średniej wielkości, które coraz częściej potrzebują czegoś więcej niż zestaw podstawowy i sięgają po zaawansowane produkty, takie jak leasing, faktoring czy hedging. Konto w Millennium nie jest niestety optymalnym wyborem dla osób korzystających z tzw. samozatrudnienia, których saldo na rachunku może być niższe niż 10 tys. złotych. Dla nich koszt rachunku w tym banku staje się zauważalnie większy. Dla tej grupy korzystniejsze oferty prezentujemy w artykule poświęconym kosztom prowadzenia rachunków.

Warto przyjrzeć się ofercie banków czterogwiazdkowych. Ich wspólną cechą jest umiarkowany koszt obsługi rachunku, wyższy niż u liderów, ale nadal o połowę niższy niż w większości pozostałych instytucji. Czterogwiazdkowcy gwarantują przyzwoitą kompilację atrakcyjnej oferty depozytowej z w miarę transparentną i niedrogą propozycją kredytową.

Na miano banków przyjaznych biznesowi zasługuje też kilka instytucji nagrodzonych trzema bądź dwoma gwiazdkami. Cechą wspólną większości pozostałych jest drożyzna i nieprzejrzystość oferty. Brak rekomendacji to także nasza ocena podejścia do klienta. A sprawdziliśmy je, rozsyłając ankietę będącą w istocie zapytaniem ofertowym. Charakteryzując profil klienta (saldo na rachunku, liczba operacji), prosiliśmy o dobranie najkorzystniejszej oferty. Większość banków włożyła wiele pracy w to, by maksymalnie zaciemnić strukturę kosztów i utrudnić porównanie cen. Dotyczy to zwłaszcza cen kredytów i opłat związanych z rachunkiem.

Można odnieść wrażenie, iż celem banków jest maksymalne "oskubanie" przedsiębiorcy, i to w taki sposób, by długo nie zorientował się, ile i za co płaci.
Nie przypadkiem odnalezienie tabeli kosztów i prowizji na stronach internetowych większości instytucji to droga przez mękę, którą przechodzimy tylko po to, by otrzymać nieczytelne zestawienie kilku lub kilkunastu pakietów cenowych, pełnych gwiazdek i odnośników, często zasadniczo zmieniających podstawową ofertę. By skrócić katusze przedsiębiorcy, banki umieszczają w najbardziej eksponowanych miejscach swoich witryn duży banner zachęcający do kontaktu z konsultantem. Mało elegancka, ale najwidoczniej skuteczna socjotechnika, obliczona na to, że zmęczony biznesmen da za wygraną i przyjmie sugestie doradcy bankowego lub wybierze oddział położony najbliżej jego siedziby, by mieć obowiązkowe konto przed zakończeniem procesu rejestracji firmy.

- Produkty wysokomarżowe zawsze cechuje nietransparentność kosztów - przyznają po cichu bankowcy. Nie zgadzają się jednak z opinią, że oferta polskich banków jest droga. Ich zdaniem struktura opłat na rynkach różnych państw europejskich jest tak odmienna, że nieuprawnione jest ferowanie wyroków na podstawie porównań Polski na przykład z Wielką Brytanią. Tam ukształtował się model oparty na zerowych opłatach i wielkich karach za każde, nawet najdrobniejsze uchybienie. - Bo brytyjskie banki zarabiają na karach i w tym właśnie celu zastawiają na klienta liczne pułapki - mówi członek władz jednego z banków, zastrzegając, byśmy nie podawali jego nazwiska.

A czy oferta polskich banków może być tańsza? Zdaniem większości naszych rozmówców to mało prawdopodobne. Dlaczego? Bo nasz rynek pod względem wolumenu jest bardzo mały, a banki w Polsce w przeliczeniu na oddział czy na klienta zarabiają o wiele mniej niż na Zachodzie. Nie ma zarazem drugiego rynku bankowego w Europie, który byłby tak rozdrobniony, na którym walczyłoby tyle międzynarodowych instytucji finansowych co w Polsce. A skoro nie można zwiększyć wolumenu obrotów, by wyjść na swoje, banki muszą podnieść marże lub ostro ciąć koszty.

Większość wybiera to pierwsze rozwiązanie. W tej sytuacji nie dziwi, gdy jak mantrę powtarzają, że nawet dla osób prowadzących działalność gospodarczą szyją pakiety usług na miarę, z osobnymi taryfami dla lekarzy i prawników. Każą nam wierzyć, że istnieje jakiś racjonalny związek między wykonywanym zawodem a kosztem prowadzenia rachunku. Epatują fikcyjnym bogactwem oferty. - Percepcyjnym - ripostują bankowcy. Ich zdaniem to zróżnicowanie, nawet jeśli nie zapewnia klientowi korzyści finansowych, to zaspokaja ważne potrzeby emocjonalne, daje poczucie wyjątkowości. Cóż, w świecie finansów na wszystko znajdzie się eleganckie określenie.

Rozumiemy oczywiście, że bank to nie instytucja charytatywna. Chce zarabiać i maksymalizować zyski, tak jak każde inne przedsiębiorstwo. Istnieją jednak różne drogi osiągnięcia tego celu. Można postawić na maksymalizację zysków poprzez redukcję kosztów i efekt skali lub śrubować marże, sztucznie komplikując produkty, by ukryć ich rzeczywisty koszt. Większość banków wybiera niestety tę drugą drogę. Liczą zapewne na to, że klient biznesowy raz złowiony już im się nie wymknie, ponieważ zmiana banku to rzecz kłopotliwa i czasochłonna.

Andrzej Witul, Forbes